Duński styl życia stał się w zeszłym roku dość popularnym tematem w Polsce. Wiele osób zapragnęło poznać i doświadczyć tego, co kryje się za słowem hygge. W końcu Duńczycy to według badań najszczęśliwszy naród na świecie. W Internecie jak grzyby po deszczu pojawiły się strony oraz blogi poświęcone hygge bądź mocno eksploatujące to zagadnienie. Rynek wydawniczy również nie próżnował oferując tłumaczenia rozmaitych poradników autorstwa Duńczyków. W tym roku w Polsce ukazało się coś zgoła odmiennego – Życie po duńsku, czyli książka prezentująca wrażenia Helen Russell brytyjskiej dziennikarki z rocznego pobytu na Półwyspie Jutlandzkim.
Mąż autorki przyjął propozycję rocznej pracy w centrali Lego (sześciotysięczne miasteczko). Ona, wiecznie zabiegana dziennikarka, nie bez obaw zgodziła się na przeprowadzkę z Londynu na prowincję w kraju Andersena. Postanowiła wykorzystać ten fakt do wypróbowania duńskich warunków życia na własnej skórze oraz przelania swych odczuć na papier. Strukturę książki wyznaczyły kolejne miesiące od stycznia począwszy. W każdym rozdziale poruszone zostały przeważnie jeden lub dwa tematy z zakresu życia codziennego związane z aktualnym miesiącem. Opisane zostały m.in. warunki pracy, zdrowie, dzieci, religia, spędzanie czasu wolnego czy słynne hygge. Poza aklimatyzowaniem się w nowym, chwilami jakże zupełnie obcym mentalnie otoczeniu, Helen Russell zajmowała się także ustaleniem źródeł słynnego szczęścia. W tym celu odbyła szereg rozmów ze „zwykłymi” Duńczykami, specjalistami z różnych dziedzin m.in. z socjologiem czy trenerem integracji kulturowej, a także wielokrotnie przywoływała wyniki badań medycznych i socjologicznych. Wiele napotkanych osób zapytała na ile punktów, w dziesięciostopniowej skali, oceniliby swoje szczęście. Oczywiście nie wszyscy przyznali sobie dziesiątkę. Należy pamiętać, iż Duńczycy to najszczęśliwszy naród na świecie, ale także i oni mają sporo problemów, np. przemoc, alkohol, nadużywanie leków antydepresyjnych (szczególnie w listopadzie).
Relację Brytyjki przeczytałem z przyjemnością. Niepozbawiona humoru książka ukazała duńskie społeczeństwo w pozytywnym świetle, pełnym porządku i stabilizacji, choć pewne jego zwyczaje urągają politycznej poprawności w wydaniu zachodnioeuropejskim m.in. popularność futer. Osobom o bardziej konserwatywnych poglądach również nie spodobałoby się kilka spraw, jak choćby słynna skandynawska laickość. W tym kontekście pomyślałem o Polakach migrujących do Danii. Przypuszczam, że początkowo trudno im zaakceptować pouczanie ze strony sąsiadów dotyczące drobiazgów typu wyrzucanie śmieci czy zgodne z przepisami ustawienie światła w rowerze. Największy problem stanowiłyby prawdopodobnie duży szacunek dla prawa, podatki, np. przy zakupie samochodu, a także wysoki poziom zaufania społecznego. Oczyma wyobraźni widzę lament i poszukiwania sposobów „obejścia” systemu podatkowego, jak również zgorszenie wywołane widokiem wózka z dzieckiem pozostawionego na chodniku przed kawiarnią (sic!). Wydawnictwo nie ustrzegło się błędu. Nie przypuszczam, iż rynek poradników w USA jest warty 11 bilionów USD, jak przeczytałem u Helen Russell, czyli ponad połowę długu publicznego tego kraju. Anglosaski bilion przetłumaczono zatem na język polski również jako bilion, a nie miliard. Można uznać, że się czepiam, ale w końcu mamy do czynienia z nie byle jakim wydawcą. Co prawda dużo istotniejsze okazały się skrzydełka, dzięki czemu książka wydana w miękkiej oprawie po kilku podróżach w torbie nadal prezentuje się bardzo dobrze.
Na pierwszy rzut oka Życie po duńsku mogłoby się wydawać kolejnym poradnikiem o hygge tylko inaczej zatytułowanym. Otrzymaliśmy jednak lekki i przyjemny zapis wrażeń z pobytu w Danii osoby, która nie wyrosła w duńskiej kulturze. Książkę Helen Russell polecam nie tylko zainteresowanym tematem hygge. Warto ją również przeczytać przed wyjazdem do Danii, czy to na stałe czy tylko na pewien czas.