Nieszablonowe poczucie humoru, jakim obdarzony jest autor, a jednocześnie z zamiłowania stand-uper, dało doskonałe tło tej nieco przytłaczającej historii. Bowiem, tak jak w tytule, każdy kogoś zabił. Czy zatem mówiąc o pozbawieniu życia może być zabawnie? Autor pokazuje, że jak najbardziej. Na początku przy okazji wprowadzenia czytelnik, jak na tacy, ma podane poczucie humoru, by później zrobiło się nieco bardziej poważnie, a w efekcie niebezpiecznie. Jednocześnie pomysł na książkę, jaki serwuje Stevenson, wymaga nie lada skupienia, bo choć tło historii (wysokogórski pensjonat) zdaje się być wąskie, wydarzeń jest mnóstwo, a jednocześnie są one ze sobą ściśle związane.
Ern szykuje się do rodzinnego zjazdu. Towarzystwo, które ma się zjechać, bez wątpienia traktuje go jak zakałę rodziny po tym, co się wydarzyło przed trzema laty. Cumningham'owie nie zapominają i choć bohater raczej nie jawi się jako ten czarny charakter, najwięcej żalu wylewa się właśnie na niego. Matka, ojczym z córką, ciotka wraz z mężem, była żona, również była żona brata – wszyscy oczekują najważniejszego gościa, a pojawia się... trup, który skutecznie zaburzy to osobliwe spotkanie. Czy można czuć się bezpiecznie na odludziu, gdzie wszystko pokrywa płacz śniegu, a śnieżyca odcina wszelki kontakt ze światem? Czy wśród wyżej wymienionych kryje się morderca? Jakie sekrety kryją poszczególni bohaterowie?