Powiedzieć, że Michał Gołkowski pisze dużo i często, to jak nic nie powiedzieć. Dopiero co na sklepowych półkach zagościło Złote Miasto, a zaledwie dwa miesiące później czytelnicy mają okazję poznać kontynuację tej historii. Pomijając kwestię tempa, w jakim tworzy autor, pozostaje pytanie - czy udało mu się dobrze zwieńczyć tak ambitną trylogię?
Zmierzch Bogów to ostatnia część trylogii Bramy ze złota, składającej się na większy projekt pod nazwą Siedmioksiąg Grzechu. Gołkowski zaserwował czytelnikom naprawdę opasłe tomisko, bo książka liczy grubo ponad 700 stron, do tej pory najwięcej w historii twórczości autora.
Naturalnie kontynuowana jest historia Zahreda, przedstawiona w Złotym Mieście. Bohaterowie, będąc wciąż w oblężonym Konstantynopolu, muszą nie tylko mierzyć się z emirem Maslamą i jego armią, ale także muszą pozostawać czujni na polityczne intrygi rozgrywające się wewnątrz murów. Żeby nie zagłębiać się w szczegóły, mogące być potencjalnymi spoilerami, powiem jedynie tyle, że Zahred na pewno nie pozostanie bierny w oczekiwaniu na swój los.
Zastanawiając się nad wrażeniami ze Zmierzchu Bogów stwierdziłem, że najlepiej będzie ocenić całość na dwa sposoby: książkę jako osobną część oraz wszystkie części razem jako trylogię, bo przecież są jedną historią rozbitą w trzech tomach.
W pierwszej kategorii, czyli jako osobna pozycja, Zmierzch Bogów to właściwie dokładnie to samo, co otrzymaliśmy w poprzednim tomie. Ta sama oś czasu, ci sami bohaterowie, ten sam styl pisania podszyty delikatną nutą humoru. Zmieniły się jedynie problemy, z jakimi przyjdzie mierzyć się naszej wesołej kompanii oraz tempo, które, jak odniosłem wrażenie, nieco przyspieszyło, zmierzając tym samym do nieuchronnego końca powieści.
Natomiast jako całokształt, trylogię Bramy ze złota oceniłbym jako jedno z bardziej udanych dzieł Gołkowskiego! Przede wszystkim opowiedzenie historii w trzech tomach pozwoliło pozbyć się pewnego niewielkiego mankamentu z pierwszej i drugiej części Siedmioksiągu Grzechu. Fabuła rozkręcała się, nabierała tempa, a potem, na ostatnich stronach powieści, nagle wszystkie plany Zahreda sypały się jak domek z kart. W Bramach ze złota ewidentnie czuć, że historia ma swój początek, rozwinięcie i koniec. Nie jest to tylko epizod z życia, w przypadku Zahreda wprawdzie całego, lecz bardziej pełny obraz czyjegoś żywota.
À propos Zahreda to zdecydowanie w tej trylogii dużo zyskał na charakterze. Przestał być, choć intrygującą, tak dosyć płaską postacią, wręcz wypraną z uczuć skorupą myślącą tylko o swoim celu. Teraz wreszcie pojawiły się u niego konkretne emocje i zaczął być bardziej ludzki. Chociaż akurat taka ewolucja postaci może być celowym zagraniem autora niż wypadkową przy kreowaniu fabuły. Plusem są również bohaterowie drugoplanowi, którzy bezapelacyjnie dobrze służą całości. Poza nowymi wątkami, które wzbogacają fabułę, dodatkowe postacie mocno wpływają na Zahreda, który dzięki interakcji z nimi jest o wiele ciekawszy jako osoba.
Charakterystycznym elementem, który również nieco wyróżnia tę trylogię na tle reszty książek z Siedmioksiągu Grzechu, to mocne osadzenie na tle historycznym. Zdecydowanie da się odczuć, że autor poświęcił sporo czasu na research. Dodatkowo w posłowiu znalazł się opis rzeczywistych wydarzeń, tego co autor dopowiedział, a co wydarzyło się naprawdę, oraz garść luźnych przemyśleń i ciekawostek, które nasunęły się Gołkowskiemu w trakcie zapoznawania się z materiałami historycznymi. Bardzo przyjemny dodatek biorąc pod uwagę jak dużo książka czerpie z faktycznego oblężenia Konstantynopola.
Podsumowując, Zmierzch Bogów to naprawdę dobra, o ile nie jedna z lepszych, powieści w dorobku autora. W połączeniu z dwoma poprzednimi tomami tworzy naprawdę spójną i bogatą fabularnie trylogię, która tym razem dzięki mocnemu ugruntowaniu na tle historycznym jedynie zyskuje na jakości. Mam nadzieję, że Michał Gołkowski wyznaczył sobie pewien trend, którym będzie chciał podążać w następnych częściach Siedmioksiągu Grzechu, bo z chęcią dowiem się na jakie karty historii los rzuci Zahreda kolejnym razem.