Znany już czytelnikom w Polsce z Atlasu lądów niebyłych (wyd. 2017) Edward Brooke-Hitching napisał kolejną książkę i oczywiście pięknie ja przyozdobił. Tym razem wziął na warsztat jak najbardziej realnie istniejące na kuli ziemskiej obszary w ujęciu dynamicznym: ukazał postęp w poznawaniu świata przez ludzkość za sprawą odkryć geograficznych. Tematyka ta została już wielokrotnie opisana, więc co wyróżnia Złoty atlas? Oczywiście bogactwo materiału ikonograficznego, przede wszystkim kartograficznego, który gra pierwsze skrzypce. Nie bez kozery blurb określa autora jako mapofila. Słowa uznania należą się wydawnictwu Rebis za tak szybkie udostępnienie polskim czytelnikom tej pracy. Bowiem na Wyspach ukazała się w październiku bieżącego roku.
Mapy mapami, ale narracja też ma znaczenie. Autor potrafił przekazać wiedzę na temat poznania i opisania świata w sposób interesujący. Z uwagi na szerokie ujęcie tematu (od Starożytności do XX wieku) konieczna okazała się pewna skrótowość. Zupełnie nie przeszkadzała w odniesieniu do najpopularniejszych podróżników, np. Magellana czy Pizarra. W przypadku odkrywców mniej znanych odczuwałem pewien niedosyt. Pewne postaci bardziej przykuły moją uwagę, a tu nagle koniec rozdziału. To chyba dobrze świadczy o autorze, gdy jego praca wywołuje zainteresowanie, prawda? Obok osób powszechnie znanych pojawiły się rzadziej przywoływane, które nie odniosły tak spektakularnych sukcesów na miarę Kolumba (choć ten do śmierci uważał, że dopłynął do Indii) czy da Gamy, a skończyły marnie (np. w kotle tubylców). Ich nazwiska zostały często unieśmiertelnione w nazwach obiektów geograficznych czy gatunków roślin lub zwierząt (niekiedy dowódcy wyprawy honorowali panujących władców lub organizatorów i sponsorów ekspedycji).
Wreszcie znalazło się miejsce dla kobiet, w tym pierwszej, która opłynęła glob ziemski. Bardzo interesujący okazał się rozdział o początkach kobiecych wędrówek, już pod koniec XVII wieku. Oczywiście podróżniczki te były nieliczne, ale ich osiągnięcia bywały istotne dla rozwoju nauki (generalnie z upływem czasu wyprawy utraciły łupieżczy charakter na rzecz celów naukowych, zwłaszcza w dobie Oświecenia). Przypuszczam, że świadomość ich aktywności, przynajmniej w Polsce, pozostaje niewielka, choć stopniowo rośnie, gdyż w naszych księgarniach zaistniały publikacje traktujące na ten temat (w tym także dla dzieci). Zresztą sam autor upchnął kobiety w jednym rozdziale (poza jedną), nie poświęcając żadnej damie osobnego.
Tyle już napisałem o treści, a przecież każdy atlas, także recenzowany, służy przede wszystkim do oglądania. Piękna mapa „atakuje” czytelnika już od wewnętrznej strony okładki. Przerzucając kartkę napotykamy tytuł, a pod nim mapę. Kolejna strona (właściwa tytułowa) jest pięknie zaaranżowana. Dalej znów mapa (na dwie strony), na której pojawiła się dedykacja, aż wreszcie docieramy do spisu treści. Co stanowi jego tło? Wiadomo. Ta książka mapami stoi. Zabytki kartografii, ilustracje oraz fotografie zdobią niemal każdą stronę. Ich mnogość wymusiła wykorzystanie różnych formatów reprodukcji, od zajmujących ćwierć strony (takich wcale nie jest najwięcej) do dwustronicowych. Z jednej strony musimy posługiwać się lupą (przy pierwszych), z drugiej utraciliśmy czytelność fragmentów na łączeniu kartek. Chcąc zaradzić ostatniej wadzie, należałoby zastosować większy format papieru (by zmieściły się na jednej stronie) lub (jakże byłoby wspaniale) wyodrębnić największe okazy z książki jako dodatek. Najczęściej jednak mapy mieszczą się w obrębie jednej strony. Taki mamy obecnie sposób wydawania. Pozostaje się cieszyć tym, co otrzymaliśmy. A jest czym!
„Oni pierwsi z nas bez wygodnych map wyznaczali szlak. Kompas mieli z gwiazd. Żagiel ster i kil cel wskazywał im”. Słowa piosenki z serialu Byli sobie odkrywcy doskonale oddają treść recenzowanego albumu. Płynęli, jechali, szli w nieznane, nierzadko ponosząc najwyższą ofiarę. Dzięki ich tytanicznym wysiłkom białe plamy na mapie świata stopniowo zanikały. Plamy takie jak Mer de Quest – morze śródziemne, które w wyobrażeniach kartografów znajdowało się na zachodzie Ameryki Północnej, np. na mapie z 1785 roku.
Egzemplarz Złotego atlasu podarowałem na imieniny mojemu koledze, znakomitemu mapofilowi, który zawodowo zajmował się kartografią. Zachwycił się tak tekstem, jak i stroną graficzną. Oczywiście bolał go widok nieczytelnych fragmentów map na styku kartek, ale generalny odbiór był bardzo pozytywny. A to coś znaczy!