Wydawnictwo Marginesy w tym roku punktowało u mnie ogromnie, a wszystko za sprawą serii reportaży o prawdziwym życiu chłopek, służących czy konkretnych postaci np. Marlene Dietrich. Jestem ogromnie wdzięczna, że mogłam przeczytać te historie, ponieważ zmieniły one moje patrzenie na rolę kobiet w XXI wieku. Pomimo wielkiego ruchu feministycznego, który krzyczy o naszym uciemiężeniu, należy czasem się zatrzymać i pogratulować nam, kobietom, tej drogi, którą już przebyłyśmy. Chyba jednak Ziemianki, po ogromnym sukcesie Chłopek, nie zachwyciły mnie tak bardzo. Może gdyby były wydane wcześniej, przed swoimi koleżankami, wówczas moja ocena byłaby wyższa. A może faktycznie tym historiom brakuje swoistego dopracowania i doszczegółowienia.
Przede wszystkim Ziemianki pokazują historię systemu edukacji w Polsce na początku XX wieku. Chłopcy mogli iść do szkół, kształcić się w poważanych i poważnych zawodach, uczyć i doświadczać nowego, przez co później zostawali żywicielami rodzin. Dziewczętom też proponowano nauki, jednak opierały się one głównie na zajęciach, które w przyszłości przydadzą im się w pełnieniu roli pani domu. Dziś zupełnie nie do uwierzenia, jednak nadal spotyka się taki podział ról. Różnica polega jedynie na tym, że tewraz to kobieta sama decyduje, że właśnie chce taką rolę spełniać. To, co podobało mi się w przekazie zawartym w książce, to pokazanie, jak panie z dworów pomagały chłopkom, jak je edukowały, jak chciały pomóc za wszelką cenę. Wydaje mi się, że dziś tej solidarności kobiet brakuje i tego powinniśmy się uczyć od naszych prababek. Z drugiej strony jest we mnie ogromna sprzeczność. Dworskie panie narzekały na patriarchat, ale nie mogły narzekać na swój los. To chłopki pracowały ponad swoje siły, natomiast ziemianki stroiły się, szyły, pisały pamiętniki dla przyszłych pokoleń, podróżowały. Oczywiście były zależne od swoich mężów w sposób nierówny, ale no nie ukrywajmy, nie miały ciężkiego życia.
I w tym miejscu ksiażki pojawia się wg mnie zgrzyt. Historia ziemianek nie jest przedstawiona spójnie, jakby ta historia była poszatkowana i przedstawiana w sposób bardzo ograniczony. Narracja przeskakuje z tematu na temat, w efekcie czego trudno jest odnaleźć chronologię i trudno jest dokładnie ją zrecenzować. W reportażu jest wszystkiego po trochę, przez co czytelnik gubi się i ma wrażenie przytłoczenia. To wszystko sprawia, że książka staje się merytorycznie niedopracowana. Zakreśla pewien temat i tyle nam pozostawia, jedynie hasła, zdania, niedokończone wątki. Wydaje mi się, że autorka powinna rozszerzyć pole swoich badań i wziąć pod lupę więcej ośrodków, niż tylko opisany nałęczowski. Wtedy powstałaby może i lektura tzw. "cegła", ale warta przeczytania, ponieważ sam temat jest niezwykle ciekawy.
Niemniej jednak nadal polecam całą tę serię, ponieważ rzuca światło na los kobiet w dawnej Polsce, za czasów kiedy nie miałyśmy głosu, kiedy musiałyśmy faktycznie walczyć o swoje miejsce i wspierać się wzajemnie w tej walce.