„Zasłona kłamstw”, Jeri Westerson, Fabryka Słów 2012
Człowiek tak jakoś już ma, iż będąc święcie przekonanym o własnej inteligencji i odporności na manipulacje, resztę społeczeństwa uważa za stado baranów, które pierwszy lepszy chłop z nożem bez problemu zaprowadziłby na rzeź. Oczywiście autor tej recenzji – a więc moja skromna osoba – również uważał siebie za ostoję racjonalnego myślenia, który przy podejmowaniu decyzji kieruje się wyłącznie twardymi faktami, i który za nic w świecie nie dałby się wyrolować.
„Zasłonę kłamstw” – debiutancką powieść Jeri Westerson – sama autorka gatunkowo zaklasyfikowała jako „średniowieczny noir”. Moje uczucia względem tego określenia są jasne: uważałem, uważam, i uważać będę, iż jest to głupota totalna. Może od razu stwórzmy kolejne wariacje na ten temat? Starożytny noir. Prehistoryczny noir. Starobabiloński noir. Science-noir-fiction. I tak można by było robić bez końca. Nie wystarczy w swojej książce umieścić detektywa błąkającego się po cuchnących, brudnych ulicach jakiegokolwiek wielkiego miasta, by od razu czuć się duchowym następcą Chandlera, czy Hammetta...
Dopiero zasiadając do napisania tej recenzji, zdałem sobie sprawę z tego, iż jedynym powodem, dla którego sięgnąłem po „Zasłonę kłamstw”, był właśnie ten durny zwrot. Inaczej – mimo styczniowej posuchy wydawniczej – prawdopodobnie wybrałbym jakąś inną pozycję, ewentualnie poczekał na następne premiery. A tymczasem proszę, taki klops. Czy to ważne, iż przy zamawianiu dzieła Westerson kierowałem się negatywnymi przesłankami? Nie. Przeczytałem powieść? Przeczytałem. Napisałem recenzję? Ano napisałem. I mając na uwadze wyłącznie promocję danego tytułu, nic więcej nie ma znaczenia.
I tylko niesmaku związanego z odkryciem, iż baran ze mnie pierwszorzędny, pozbyć się w żaden sposób nie da...
Londyn, rok pański 1384. Tropiciel Crispin Guest – człowiek, który z wyroku króla utracił tytuł rycerza, a także ziemie, posiadłości i wszystkie inne, wynikające ze statusu społecznego, dobra i przywileje – dostaje zlecenie śledzenia żony bogatego kupca. Ot, sprawa jak każda inna, dlatego Crispin – licząc na łatwy zarobek – czym prędzej zabiera się do pracy. Guest szybko jednak pożałuje swej decyzji, a początkiem serii niebezpiecznych zdarzeń będzie odnalezienie przez tropiciela ciała swego zleceniodawcy…
Intryga w „Zasłonie kłamstw” utrzymana jest na zaskakująco przyzwoitym poziomie. Zwłaszcza wątek dotyczący mandylionu – świętej relikwii, przy której ludzie zmuszeni są do mówienia prawdy – został przez autorkę rozpisany w dość sprawny sposób. Knowania możnych związane z chustą nie mają w sobie nic z bzdurnego, religijnego spisku, rodem z „Kodu da Vinci” - w tej kwestii Westerson postanowiła potraktować czytelników poważnie, z szacunkiem odnosząc się do ich inteligencji.
Zdecydowanie najsilniejszą stroną powieści jest sposób, w jaki została wykreowana postać Guesta, a właściwie to, jak tropiciel zmaga się z własnym wygnaniem z królewskiego dworu. Przeszłość Crispina – w przeciwieństwie do tego nieszczęśliwego „średniowiecznego noir” – nie służy wyłącznie jako lep na spragnionych mrocznych bohaterów odbiorców, ale jest bardzo istotnym elementem fabuły. Tęsknota za utraconą pozycją i poczucie bycia lepszym, niż mieszkający w Londynie mieszczanie niższego stanu – a często wręcz żywienie do nich pogardy i odrazy – nadają Guestowi cechę niejednoznaczności. Nawet wątek miłosny – który, nie czarujmy się, w tego typu powieściach zazwyczaj powoduje zgrzytanie zębami u czytelnika – zyskuje na tej swoistej nietolerancji Crispina (tropiciel nie może pogodzić się z myślą, iż jego ukochana jest „wyłącznie” sprzątaczką).
Co stanowi największą wadę „Zasłony kłamstw”? Cóż, choć jest to powieść napisana sprawnie, którą na dodatek czyta się raczej bez większych bólów, to mimo tego dzieło pani Westerson pozbawione jest czegoś, co mogłoby na dłużej zapaść w pamięci. Przerzucając kolejne strony nic a nic nie stajemy się bardziej ciekawi, kto zabił kupca, albo co też się stanie z mandylionem. Ot, kryminał, jakich na rynku wiele. Autorka mogłaby też nieco bardziej przyłożyć się do opisu samego Londynu – odnoszę wrażenie, iż równie dobrze mógłby to być Paryż, Mediolan, czy jakiekolwiek inne miasto, a dla samej akcji i tak nie miałoby to żadnego znaczenia.
„Zasłona kłamstw” to dopiero pierwsza część przygód Crispina Guesta. Czy będę wyczekiwał na następny tom? Nie. Co nie zmienia faktu, iż możesz drogi czytelniku dać szansę pani Westerson. Zdecydowanie mógłbym wyobrazić sobie gorsze sposoby spędzania wolnego czasu.
Michał Smyk