Akcja powieści Hemingwaya Za rzekę, w cień drzew rozgrywa się w romantycznej Wenecji, restauracjach, hotelach oraz podczas rejsów gondolami. Główny bohater, pięćdziesięcioletni pułkownik Richard Cantwell, wspomina swoją służbę wojskową podczas I i II wojny światowej. Swoją opowieścią dzieli się z młodziutką Wenecjanką, dziewiętnastoletnią Renatą, z którą łączy go relacja romantyczna. Tej dwójce nie jest jednak pisana wspólna przyszłość, o której tak dużo rozmawiają, ponieważ pułkownik jest nieuleczalnie chory i nie zostało mu zbyt wiele czasu.
W powieści Za rzekę, w cień drzew nie ma wartkiej akcji, całość opiera się na dygresjach, strumieniach świadomości i opowieściach o tym, co było, bez perspektyw na jutro. Pułkownik snuje przemyślenia na temat życia, miłości i śmierci. Rozmawia nie tylko z Renatą, ale również z jej portretem, a także ze samym sobą, prowadząc monolog wewnętrzny. Cantwell z jednej strony celebruje życie, delektując się wykwintnym jedzeniem i winem w najlepszych restauracjach, z drugiej jest osobą szorstką w obyciu i zgorzkniałą, która nie boi się piekła, ponieważ przeżyła je już podczas dwóch wojen.
Książka Za rzekę, w cień drzew od zawsze wzbudzała skrajne emocje. Przez siedem tygodni zajmowała pierwsze miejsce na szczycie bestsellerów „New York Timesa”, Tennessee Williamsa uznał ją za „najsmutniejszą powieść na świecie o najsmutniejszym mieście”, a wielu krytyków okrzyknęło ją z kolei najgorszą książką Hemingwaya. Niestety w przypadku tej pozycji noblisty zaliczam się do drugiej grupy. Za rzekę, w cień drzew w żaden sposób mnie nie zachwyciło, a raczej zmęczyło swoją monotonią. Nie poczułam również egzystencjalnego smutku, za to przy ckliwych dialogach pułkownika z Renatą wkradała się nawet nutka zażenowania.