Wszyscy patrzyli nikt nie widział Tomasza Marchewki to przedstawiciel gatunku w polskiej literaturze fantastycznej, widywanego dosyć rzadko – powieści łotrzykowskiej. Ten typ to twardy orzech – nie dość, że bohater musi oszukać swoich literackich przeciwników, to, co ważniejsze, musi przechytrzyć także i czytelnika. Riposty muszą być cięte, skoki przemyślane, a oponenci niegłupi. Czy to wszystko zobaczymy w omawianym tytule, czy skończy się na samym tylko patrzeniu?
Hausenberg to miasto gdzie rządzą przestępcy, a fortuny przechodzą z rąk do rąk przy karcianych stołach. Jednym z szulerów jest młody Slava. Wytrenowany przez legendę miasta, Profesora, marzy tylko o jednym – o sławie, skoku, który stanie się legendą. W mieście jest już jednak wielu graczy, a każdy z nich z własną agendą. A gdy gra się rozpocznie, stawki będą już tylko rosnąć.
I rosną, chociaż nie bez zgrzytów. Historia przeplatana jest flashbackami, które wstrzymują akcję, oferując niewiele w zamian. Skakanie w czasie jest trudne, ciężko je zrobić dobrze i niestety Marchewka jest na to dowodem. Wstawki te odnoszą się do bliższej i dalszej przeszłości, a większość z nich wnosi dość niewiele do opowiadanej historii, często dałoby się je podsumować jednym zdaniem. Pierwszy flashback znajduje się już na samym początku i chociaż jest klimatyczny i ma swoją funkcję, to zasłania dobry początek pierwszego rozdziału – dobry początek całej książki.
Sama fabuła rozpoczyna się porażką głównego bohatera, pozwalając mu niejako z samego dna próbować wspiąć się na szczyt. Przeplata się tutaj kilka wątków, które zawiązane zostają na samym końcu zgrabnym supełkiem, zmieniającym naszą perspektywę na zaistniałe wcześniej wydarzenia. I ten właśnie supełek sprawia, że niektóre sytuacje nie wydają się tak bardzo bezsensu, chociaż i tak sporo tutaj rozwiązań haniebnie bliskich deus ex machinie. A to akurat Slava ma przy sobie potrzebny przedmiot, a to pomoc przychodzi z przypadku w idealnym momencie. Rozwiązanie sprawy z księgowym mafijnym należy całkowicie przemilczeć. Brakuje foreshadowingu, strzelby Czechowa, nawet takiej prostej jak np. w Soplu Korniewa, gdzie główny bohater nie ginie, bo założył wcześniej na naszych oczach pancerz, a nie dlatego, że przecież nosi go od dziecka i proszę przestać zadawać pytania. Tym bardziej, ze to powieść łotrzykowska, tu potrzeba wyraźnej przyczyny danego skutku.
Kardynalny błąd Marchewki to częste ignorowanie zasady "show, don't tell", szczególnie w skali makro. Wielokrotnie zostaje nam powiedziane, że ten pan to jest straszny, a tamten to mistrz kart, ale faktycznie tego nie widzimy. Rekiny, grube ryby Hausenbergu, są grube jedynie z nazwy. To nie są gangsterzy niczym z Breaking Bad, gdzie wystarczy chwila, żebyśmy byli przekonani o tym jak śmiertelnie niebezpieczni są dla otoczenia. Rekinów nie ma co się bać. Nino i Petr mają ich na typowego ‘jednego strzała’. Dodatkowo problematyczne jest przedstawianie tajemnic. Często narrator zdradza nam zamierzenia bohaterów, przez co tracimy element zaskoczenia, albo widzimy banalną logikę ich zachowań. Traci na tym ostatni skok, z którego połowę już znamy i zaskoczenie książkowej publiki można zbyć jedynie wzruszeniem ramion, a druga połowa, mimo, że pasuje i jest zgrabnym pomysłem, jest zbyt mała w skali by nas zadziwić.
Także bohaterowie pozostawiają wiele do życzenia. Głównych jest dwóch, Slava oraz Petr. Slava jest przede wszystkim irytującym, acz zdolnym chłopaczkiem, który tak bardzo chce być wielki, że trudno mu w tym kibicować, a jego ewentualne sukcesy wita się wręcz jękiem zawodu. Petr, samozwańczy król złodziei, prezentuje się lepiej, jest bezwzględny, ale także lojalny wobec przyjaciół i da się chłopaka lubić. Obaj są aktywni i stosunkowo nieprzewidywalni, lecz ich charakter mieści się w poprzednich dwóch zdaniach. Warto wspomnieć także o Profesorze, którego udało się faktycznie zbudować jako postać tajemnicza i potężną. Poza tym szczególnie ciekawa jest postać inżyniera. Cała jego historia, pełna pasji powiązanej z ostrożnością jest najjaśniejszym punktem książki. Reszta graczy jest do opisania w dwóch słowach, szczególnie źle potraktowane zostały kobiety, z których każda jest piękną kokietką, wyróżniającą się jedynie pełnionym zawodem. Główny czarny charakter z litości przemilczę.
Z wywiadów można się dowiedzieć, że ważnym bohaterem jest samo miasto – Hausenberg. Z samej treści wyczytać można coś zgoła odmiennego. Zawieszone w pustce, zapełnione burdelem, barem, domem aukcyjnym i teatrem, dopełnione rozpadającymi się kamienicami jest ono pustą wydmuszką. Nie ma tam zwykłego życia, wszędzie chodzą mordercy i złodzieje. Zwykli ludzie jeśli już są, to po to, by pokazać, że są głodni i gotowi żeby kraść. Brakuje tu stanowczo treści, tła dla akcji. Życia
Wszyscy patrzyli nikt nie widział to nie jest zły tytuł. Ma swoje momenty i fragmenty, które czyta się z autentycznym zaciekawieniem, Marchewka pisze sprawnie, dialogi są żywe, chociaż nieco przerysowane. Mimo wszystko, czytając o niektórych dawnych skokach starego Hausenbergu, można zacząć się zastanawiać, dlaczego nie czytam właśnie o tym, tylko siedzę ze Slavą u jego tancerki. Brakuje rozmachu, brakuje sprytu, brakuje dobrej konstrukcji.
Niestety ci oszuści mnie nie oszukali. Patrzyłem i patrzyłem, ale, niestety, zobaczyłem faktycznie niewiele.