Reportaż brytyjskiego dziennikarza Briana Deera nosi tytuł Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat?, ale podczas lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że podtytuł powinien być rozbudowany – Jak doktor Wakefield oszukał świat, a ja to odkryłem. Deer poświęcił wiele lat i ogrom pracy, by odkryć i opisać jeden z największych skandali medycznych ubiegłego wieku, ale, niestety, zbyt często pisze o sobie.
Andrew Wakefield jest odpowiedzialny za światowy kryzys, jeśli chodzi o spadającą ilość szczepionych dzieci. To fakt. W Wojnie o szczepionki dowiadujemy się, skąd Wakefield pochodzi, dlaczego zajął się analizowaniem szczepień i ich rzekomego wpływu na rozwój autyzmu u dzieci i co nim tak naprawdę kierowało. Z reportażu wyłania się dość przerażający opis kogoś, kto nigdy nie liczył się z dobrostanem swoich pacjentów i ich rodzin. W prowadzonych przez Wakefielda badaniach chodziło o znalezienie dowodów potwierdzających już postawioną i ugruntowaną hipotezę i odrzucanie tych wyników, które jej nie popierały. Rodziny chorych na autyzm dzieci nie były wybierane przypadkowo, badania i ich wyniki nie były opisywane skrupulatnie, a kolejne tezy stawiane były tylko po to, by udowodnić jedną, konkretną rację. Skala manipulacji Wakefielda była ogromna i czytając ten reportaż nierzadko można odnieść wrażenie, że gdyby to nie wydarzyło się naprawdę, nikt by w tę historię nie uwierzył i traktował ją jako science-fiction. Gigantomania Wakefielda, jego niezachwiana wiara w siebie i dążenie za wszelką cenę do osiągnięcia celu i partykularnych korzyści, powalają. Wojna o szczepionki to nie tylko zapis działań Wakefielda, ale również opis żmudnego, prawie dwudziestoletniego dziennikarskiego śledztwa, by w końcu odkryć, opisać i opublikować wszystkie kłamstwa Brytyjczyka.
Niestety, reportaż ma dwie zasadnicze wady. Przede wszystkim Deer bardzo skacze po chronologii. Cofa się, idzie do przodu, znowu wraca do jakichś wydarzeń. A, że jest ich opisanych w książce mnóstwo, bardzo łatwo jest się czytelnikowi zgubić. Dodatkowo Brian Deer często nie podaje konkretnych dat, tylko odwołuje się do wcześniej wspomnianych wydarzeń, pisząc na przykład „trzy miesiące przed konferencją”, „dwa tygodnie po telefonie Matki Numer Dwa” etc., co potęguje chronologiczny chaos.
Jednak największą wadą tego reportażu jest to, że Brian Deer bardzo dużo pisze w nim o sobie. O ile można oczywiście zrozumieć, że dziennikarz jest dumny z siebie, bo efekt jego bardzo ciężkiej pracy doprowadził do odkrycia oszustwa na światową skalę, o tyle ilość wzmianek o samym sobie, jakie Deer uskutecznia w tej książce, jest ogromna i zbędna. Abstrahując już od bardzo często pojawiających się zwrotów, takich jak „dzięki mnie”, „zanim ja to odkryłem” etc., Deer wplata też momentami w swoją narrację wzmianki o sobie, które nie mają absolutnie żadnego związku z opisywanym wydarzeniem bądź reportażem jako całością. Dla przykładu – „O ile wiem, publicznie wspomniał o tym tylko raz: w wywiadzie dla londyńskiego dziennikarza Jeremy’ego Laurence’a, z którym niegdyś krótko dzieliłem gabinet.”. Wzmianka o tym, z kim Deer (przez krótki czas) dzielił kiedyś gabinet ma na celu tylko to, by wspomnieć o sobie. Nazwisko Lawrence’a nie pojawia się później w tekście, fakt dzielenia z nim gabinetu w ogóle nie wpłynął na dziennikarskie śledztwo. Uwaga zbędna, zupełnie niepotrzebna. Niestety jest ich w tekście więcej.
Skandal, który wywołał Wakefield, skala jego manipulacji i to, czym tak naprawdę kierował się podczas swoich rzekomych badań, to historia, o której należy czytać. W obecnych czasach, w dobie pandemii, może nawet bardziej niż kiedykolwiek. Warto również wiedzieć, że do odkrycia tego gigantycznego kłamstwa przyczyniła się tak naprawdę jedna osoba, którą jest Brian Deer. I choćby z tego powodu warto sięgnąć po jego reportaż. Reportaż, który, niestety, nie jest bez wad, i który czyta się momentami z trudnością, nie ze względu na opisaną w nim historię, ale sposób, w jaki to zrobiono.