Więzy krwi to druga książka cyklu opowiadającego o przygodach byłej policjantki, Dionizy Remańskiej. Powieść nawiązuje do pierwszej części, jednak brak znajomości jej fabuły nie przeszkadza w lekturze.
W małej górskiej miejscowości zostaje zamordowana młoda kobieta, Wioletta Kamińska. Dziewczyna, przyjechawszy z drugiego końca Polski, wzbudziła w mieszkańcach Świercznicy bardzo mieszane uczucia i dlatego policja nie ma łatwego zadania, by rozwiązać zagadkę tej zbrodni, gdyż mieszkańcy nie są skorzy do rozmów. Dlatego też o pomoc zostaje poproszona Dioniza, która po zakończonej pracy w policji rozważa zostanie detektywem. Do miasteczka trafia „nieoficjalnie” razem z młodą posterunkową Jeminą Dorycką (tak, Hanna Greń lubi nadawać bohaterom swych powieści oryginalne imiona) i tak rozpoczyna się śledztwo.
To, co na pewno zasługuje na plus, to sposób odmalowania intrygi kryminalnej i umiejętność Greń do powolnego, ale interesującego i wciągającego odkrywania przed czytelnikiem kolejnych kart. Pisarka wodzi odbiorców swoich tekstów za nos, podrzuca mylne tropy i kluczy. Wszystko po to, by pod koniec historii przedstawić szokujące i niespodziewane rozwiązanie tajemnicy. Dzięki temu, że Hanna Greń potrafi utrzymać zainteresowanie czytelnika, książkę czyta się bardzo szybko, a próba odgadnięcia, kto jest mordercą przez całą lekturę, jest niezłą zabawą.
Na plus można poczytać również fakt, że główną bohaterką książki jest kobieta. Dioniza to niezależna i silna osobowość, która łączy życiowe i zawodowe doświadczenie z umiejętnością logicznego myślenia i szybkiego kojarzenia faktów. Radzi sobie w śledztwie bardzo dobrze, potrafi przejąć inicjatywę i rozumie, jakie skutki mogą wywołać jej działania lub spóźnione reakcje. Nie oznacza to, że Dioniza jako postać jest bez wad, ale składam to na karb faktu, że Więzy krwi to dopiero drugi tom cyklu, więc bohaterka „ma jeszcze czas” by się do końca ukształtować.
Hanna Greń pokazała również, jak w małej miejscowości, w której wszyscy się dobrze znają, ludzie mają tak naprawdę wiele tajemnic, o których ich sąsiedzi nierzadko nie zdają sobie sprawy. A jak nie wiedzą do końca o co chodzi, to sobie dopowiedzą i tak cała miejscowość huczy od plotek. Ale nie tych sympatycznych i w gruncie rzeczy nieszkodliwych, ale tych złych, szeptanych nierzadko z zawiścią.
I choć obyczajowa strona powieści, w kontekście losów poszczególnych postaci, wyszła całkiem nieźle, to odmalowanie Świercznicy niejako na wzór uroczych brytyjskich miasteczek, które znamy chociażby z książek Ruth Rendell, wyszło mało wiarygodnie. Nie chce się wierzyć, że w XXI wieku w małej górskiej miejscowości, do której przyjeżdżają dwie młode dziewczyny i zaczynają rozpytywać (pod pozorem zbierania materiałów do pracy na studia) o śmierć trzeciej, wszyscy nagle się otwierają i z nimi rozmawiają. Kobiety wchodzą do ich domów, zaczynają zadawać coraz bardziej konkretne pytania dotyczące Wioletty, ale jakoś nikogo to nie dziwi, mieszkańcy z mniejszą bądź większą ochotą im odpowiadają nawet w chwilach, gdy ich podejście jest ewidentnie bardziej policyjne niż studenckie. Pukanie do drzwi i rozmowy z potencjalnymi świadkami lub podejrzanymi przy herbatce, wyciąganie z nich coraz bardziej intymnych wyznań i zadawanie coraz bardziej szczegółowych pytań w sielskiej atmosferze mogło się udać przy okazji Panny Marple, bądź postaci z książek wyżej wymienionej Rendell, jednak w perspektywie współczesnej Polski nie wyszło to zbyt wiarygodnie. Można zrozumieć cel takiego działania – Hanna Greń chciała zapewne, by Świercznica „zagrała” jako jedna z kolejnych bohaterek powieści, ze swoją duszną atmosferą i tajemniczymi mieszkańcami i do pewnego stopnia się to udaje, jednak w perspektywie całości niestety zgrzyta.
Więzy krwi to ciekawa powieść, na którą warto zwrócić uwagę z kilku powodów – postać głównej bohaterki, rzecz dziejąca się w małej górskiej miejscowości, obyczajowość i zaściankowość jej mieszkańców i sprawnie poprowadzona intryga kryminalna. Pomimo kilku „ale” czyta się ją nieźle i szybko. A o Dionizie na pewno jeszcze usłyszymy.