Przedwczoraj rozpoczął się trzeci tydzień izolacji. Szkoły i uczelnie zostały zamknięte. Aktualna sytuacja dostarcza mi równomierne dawki niepokoju i ponurych myśli, czy powróci normalność, która jeszcze niedawno wydawała się być czymś oczywistym, za czym w życiu nie pomyślałabym, że będę tęsknić. Ucieczką stało się zakopanie pod kocem z książkami. Jedną z nich było Wierzyliśmy jak nikt Rebecci Makkai.
Na powieść składają się dwie osie czasowe. Lata 80. XX wieku to okres, kiedy w Ameryce epidemia AIDS zbiera swoje pokaźne żniwa, w szczególności w społeczności homoseksualnej. W tym samym czasie Yale Tishman jest zaangażowany w stworzenie wystawy, na której zostaną ukazane obrazy i szkice z lat dwudziestych. Kariera Yale'a zmierza w dobrym kierunku i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że przyjaciele mężczyzny jeden po drugim zaczynają umierać i wkrótce musi zmierzyć się z samotnością.
Druga oś fabularna to rok 2015, kiedy to Fiona, przyjaciółka Yale'a, przybywa do Paryża, chcąc odszukać swoją zaginioną córkę. Wspierana przez starego przyjaciela-fotografa, rozpoczyna poszukiwania po francuskich uliczkach, ale również we własnej przeszłości. Odkrywa, że wydarzenia sprzed lat mogą ukształtować człowieka na nowo i wpłynąć na relacje, które wydawały się nie do odratowania.
Cóż za ironiczny zbieg okoliczności, mogłabym powiedzieć. Czytanie książki o epidemii, gdy właśnie jedna dzieje się przed naszymi oczami. Jest to jednak ciekawe doświadczenie literackie. Wierzyliśmy jak nikt nie skupia się wyłącznie na chorobie. To przede wszystkim historia o przyjaźni i sztuce, o rodzinie i tragedii. Bohaterowie zostają postawieni do walki z samotnością, chorobą i śmiercią. Nie każdy wychodzi z tego starcia jako zwycięzca.
Jeszcze zanim Wydawnictwo Poznańskie ogłosiło wydanie Wierzyliśmy... u nas w Polsce, słyszałam o tej książce pozytywne opinie. Że jest piękna i ciężka emocjonalnie. Że zachwyca do bólu. Że łamie serce, a ostatnie strony wywołują płacz. Czy to wszystko prawda?
Wierzyliśmy jak nikt to niezaprzeczalnie wyjątkowa historia ludzi, którzy byli marzycielami. Każdy z nich chciał dokonać w swoim życiu czegoś ważnego. Yale starał się zwrócić honor dawnym artystom, dlatego tak bardzo zaangażował się w stworzenie wystawy. Charlie walczył o równe prawa dla gejów dotkniętych wirusem. Julian chciał błyszczeć na scenie teatru. Fionie zależało tylko na tym, by nikogo już więcej nie stracić. Ból i rozczarowanie, z jakimi musieli się zmierzyć, był zarazem przejmujący, ale i w pewien sposób piękny. Dało się go wyczuć w każdym słowie, w smutnym uśmiechu, w zwieszeniu ramion.
Wierzyliśmy jak nikt to książkowy odpowiednik oceanu pełnego uczuć. Fale emocji mogą omyć czytelnika tak delikatnie, że ledwo poczuje ten dotyk. Inni utopią się w nich i z trudem wydostaną na powierzchnie. Ciężko pozostać obojętnym w czasie lektury. Świadomość, że rzeczywiście tyle młodych osób umarło przez zwykłego wirusa wywołuje żal i współczucie.
I tu pojawia się kwestia, przez którą nie mogę powiedzieć, że Wierzyliśmy jak nikt rozwaliło mnie emocjonalnie. Wszystko przez to, że zabrakło mi refleksji bohaterów nad własnym postępowaniem. Gdyby Yale nie darzył ludzi tak łatwo zaufaniem, gdyby Charlie nie bał się tak obsesyjnie porzucenia… Czy dzięki temu nie uratowaliby swojego zdrowia i życia? A może wystarczyło po prostu ograniczyć zaufanie i postawić na pierwszym miejscu bezpieczny seks, a nie własną przyjemność? Wirus HIV (znany w tamtych czasach jako wirus HTLV-III) roznosi się głównie drogą płciową, ale może również przez kontakt z krwią zarażonego człowieka. Ale czy ci wszyscy mężczyźni zarazili się, bo podczas golenia skaleczyli się skażoną żyletką? Oczywiście, że nie. Nie wiem, czy wiedza i świadomość na temat wirusa była jeszcze w tamtym czasie zbyt niska i właśnie dlatego homoseksualiści tak beztrosko zmieniali partnerów jak rękawiczki, byli stałymi bywalcami dworców, zgadzali się na szybki seks w nocnym klubie, a z prezerwatyw nie korzystali, bo przyjemność nie byłaby taka sama? Wątpię patrząc na postać Charliego, który był założycielem pisma skierowanego głównie do osób ze środowiska LGBT i głośno traktował o wirusie i chorobie. Może wiara, że wymyślą lekarstwo, przesłoniła im zdrowy rozsądek. Może wierzyli, że ich to nie spotka. Właśnie dlatego po skończeniu powieści Rebecci Makkai, byłam równocześnie zła, smutna i zawiedziona.
Mimo że Wierzyliśmy jak nikt nie złamało mi serca, nie odbieram tego jako wady całej powieści. Zdecydowanie poruszyła się we mnie jakaś struna, ale było to ledwie drgnięcie. Nawet to, w jaki sposób zakończyła się historia Yale'a, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Kiedy zdałam sobie sprawę, jaki los spotkał tego do bólu dobrego, wrażliwego mężczyznę, musiałam się z tym pogodzić i nie trzymać się kurczowo nadziei, że będzie inaczej, że autorka jeszcze zmieni plany. Takie nastawienie pewnie uratowało książkę przed zniszczeniem, gdybym szaleńczo zaczęła nad nią płakać.
Musiało minąć trochę czasu po skończeniu książki, żebym uświadomiła sobie, jak mocno historia mężczyzn z lat 80. odbiła się we mnie echem, a niektórzy z nich stali mi się tak bliscy, jak dobrzy znajomi. Yale skradł moje serce swoim poświęceniem i wytrwałością, ale bardzo je też zranił, gdy uzmysłowił sobie swoje fatalne położenie. Nico pożegnaliśmy zbyt wcześnie, by poznać go lepiej i ubolewam nad tym, ponieważ ze wspomnień jego przyjaciół wyłania się obraz niezwykle pozytywnego i ciepłego człowieka, który przeżył w ciągu swojego krótkiego życia zbyt wiele przykrości. Julian to marzyciel o niespełnionych ambicjach, a jego przewrotna historia to przykład na to, że trwanie przy nadziei nie jest aż tak głupie, jak mogłoby się wydawać. Wątek Claire, córki Fiony, dotknął mnie jednak najmocniej. Wiele osób nie rozumie jej postępowania, a ja właśnie nawiązałam z nią jakąś niezwykle wyjątkową więź. Rozumiałam tę małą zbuntowaną dziewczynkę, zrozumiałam tę zagubioną, acz silną kobietę.
Piękny język, sedno zawarte w prostocie słów, humor w dobrym smaku... To zaledwie początek zalet, jakimi dysponuje autorka. Chociaż początkowo książkę czytało mi się ciężko, w pewnym momencie kartki zaczęły przewracać się same. Chciałabym zobaczyć więcej książek Rebecci Makkai w naszych księgarniach.
Wierzyliśmy jak nikt to powieść, która na każdego czytelnika wpłynie inaczej, pociągnie za inną strunę, wyzwoli różne emocje spod klosza. To podróż przez sztukę z lat dwudziestych, epidemię z końcówki zeszłego stulecia i współczesne problemy zagubionych ludzi. Każdy z nas zapamięta tę książkę inaczej, ale nigdy jej nie zapomni.