Niemiecka literatura jest jak język, w którym jest pisana – zachowuje jego twardy i surowy rytm, rozmiękczony jednak melodią umlautów i świszczących spółgłosek.
W sztucznym świetle Deniza Ohde wpisuje się w to połączenie, będąc powieścią zarazem trudną, jak i wypełnioną nadzieją. Bohaterka, której tajemnego imienia nigdy nie poznajemy, jest córką niemieckiego robotnika i tureckiej imigrantki. Matka, zrażona do kraju pochodzenia, ignoruje korzenie córki, próbując w taki sposób zapewnić jej wniknięcie w niemieckie społeczeństwo. Im bardziej jednak zaprzecza bliskowschodniemu pierwiastkowi, który jej przekazała, tym bardziej bohaterka czuje, że coś jest z nią nie tak. Z jakiegoś powodu przecież jest popychana i słyszy określenie "ciapata", którego nie rozumie. Mama tylko kręci głową i zapewnia, że było skierowane do kogoś innego, bo jej córka jest Niemką. I rzeczywiście jest. Mówi jedynie w języku tego kraju, a tamten, z którego pochodzi mama, jawi się jako nierzeczywisty i całkowicie niezwiązany z ich rodziną. Jedynie jeden kilim wiszący na korytarzu i trzymana w szafce raki mogą o nim zaświadczyć. Tak jest, dopóki bohaterka nie spogląda w lustro. Czarnomorskie korzenie są nie do zaprzeczenia i ile brwi i rzęs nie wyrwałaby, to i tak zdradza ją oliwkowa cera.
Ta książka jest jednak nie tylko o ksenofobii, odtrąceniu, byciu innym, które jest pochodną pochodzenia z określonej grupy kulturowej lub kraju. Robotnicze pokolenie rodziców definiuje dziecko równie mocno i jest takim nie do końca uchwytnym skażeniem. Posmakiem, który zostaje w ustach po zjedzeniu przaśnej kolacji, kiedy chciałoby się choć raz zaszaleć. Ale szaleństwa w pewnych kręgach są po prostu poza zasięgiem, a przekonanie, że nie można się wychylać, jest wyssane z mlekiem. Marzenia są dla innych. Ojciec A. woli pozostać niewidzialny, niezaangażowany nawet w posprzątanie swojego domu, gdyż "zajęcie się sprawą niechybnie oznaczałoby popełnienie jakiegoś błędu". I w takiej atmosferze niewystarczalności, niegotowości, "jeszcze nie teraz"A. hoduje jednak swoje skrzydła i mimo wielu chwil zwątpienia i schylania głowy z myślą, że faktycznie nie, zaczyna je rozpościerać.
Ta piękna i dojmująco smutna powieść jest mi tym bliższa, że mój mąż pochodzi "z Turci", jak o tym kraju mówią przyjaciele A., nie chcąc przedłużać wymawiania tak niewygodnego słowa. Historia A. to głęboka analiza składowych naszej tożsamości, kształtowania się jej pod wpływem nie tylko ludzi, ale i otoczenia, które w tej powieści przeraża swoim industrialnym chłodem. Jednocześnie daje poczucie bezpieczeństwa, bo nie ma w sobie nic z dzikości przyrody. Jest w niej za to dzikość uciszanego serca, które nieśmiało zaprotestowało i zaczęło mieć nadzieję.
Piękna powieść o stawaniu się sobą, nawet gdy cały świat zdaje się zatykać ci usta i wtłaczać w ramy, które pozwalają mu umieścić cię w bezpiecznej, bo znanej kategorii. O krokach poza program, który sprawia wrażenie bycia wgranym w duszę bez możliwości resetu.