Przy ósmym tomie nie ma co ukrywać – to dalej dobry, stary Virion. Stary dosłownie, bo chłop już posiwiał! Kolejną powieść z jego udziałem czyta się jednak dokładnie tak samo jak pozostałe części serii, a czy to dobrze czy źle, to kwestia, którą wielu czytelników zapewne już dawno samodzielnie określiło. Czy jednak taki posunięty w wieku wyga jak Virion może pokazać nam jakąś nową sztuczką?
Najnowszy tom wita naszego szermierza zanikiem pamięci. Nieświadomy tego, kim jest, za to częściowo świadomy swoich umiejętności, zostaje wplątany mimowolnie w kaskadę zdarzeń, prowadzącą w miejsca, gdzie jego miecz może stanowić o być albo nie być nie tylko ludzi, ale i całych narodów.
Fabularnie jest świetnie, autorowi udaje się bardzo zgrabnie wpierw prowadzić, a następnie spiąć dwie nici fabularne, zaserwować kilka zaskakujących zwrotów akcji, wszystko w sprawdzonym stylu, wiążącym absurdalne sytuacje z byciem twardzielem. Oczywiście nadal czytelnik musi wejść w ten świat, ignorując czasem nielogiczne zachowania i banalne wnioski, jakie z pełnym przekonaniem serwują nam bohaterowie. Jeżeli jesteśmy to w stanie zaakceptować, dostaniemy jak zwykle świetną, wypełnioną akcją zabawę, przeplataną imponującymi scenami o wysokim stężeniu adrenaliny.
Virion jako postać jest już człowiekiem dojrzałym. Jest pogodzonym z samym sobą, pewnym swoich umiejętności oraz miejsca na świecie… alkoholikiem. Czyli odbiciem swojego mentora, kogoś kim poniekąd staje się również właśnie na naszych oczach dla swojego nowo poznanego podopiecznego Nerideena. Trzeba nadmienić, że tracimy z oczu w tym tomie znanych nam bohaterów drugoplanowych, przepada cała drużyna głównego bohatera, nawet Niki! Pozwala to na łatwe wejście nowego czytelnika, chociaż straci on mrugnięcia okiem, nawiązania do poprzednich tomów. Natomiast właśnie te strzępy informacji, nieliczne dygresje, spowodują uśmiech na twarzy wiernego odbiorcy. W zamian za nich dostajemy kilka nowych postaci. Wspomniany już Neirdeen jest wręcz szablonowym, naiwnym uczniem, trochę takim zwierciadłem, w którym Virion może odnaleźć dawnego siebie. Io z kolei, nasz drugi punkt widzenia, zadziorna dziewczyna śledząca szermierza. Jest nieco tajemnicza, trochę szalona, przede wszystkim zaś niezwykle zaradna i pewna siebie.
Ziemiański pisze jak zawsze, szybka, bezpardonowa, skupiona na dialogu proza, wypełniona żartem, który czasem trafia elegancko gdzie trzeba, a czasem prosto w płot, co mnie osobiście też całkiem bawi. To, co się jednak zawsze udaje, to te podniosłe momenty, w których liczą się sekundy, a główny bohater staje naprzeciwko sytuacji nie do przejścia. Kwintesencja bycia szermierzem natchnionym zawsze pozostaje w pełni swojej mocy. Pozostaję pod wrażeniem jak wiele takich kulminacyjnych momentów autor jest w stanie umieścić na kartach swoich powieści i to tak, by nie odczuwało się zbytniego przesytu.
Otwarcie trzeciej trylogii Viriona to więcej tego samego. Stali czytelnicy będą zadowoleni, kręcący nosem dalej będą kręcić. Ktoś zupełnie nowy, czytający serię książka po książce może poczuć się znudzony, ale dawkując sobie kolejne tomy nie ma o tym mowy. To wciąż dobra zabawa, mocne dialogi, bezpardonowa akcja. Kończąca powoli historia życia Viriona czyta się sama. I to jest chyba najlepsza rekomendacja.