W końcu coś innego! Nieco już przejadły mi się standardowe thrillery psychologiczne, które faktycznie ekscytują i dają nam zagadkę do rozwiązania, ale rzadko potrafią przestraszyć, jak oglądany w kinie horror. Podczas czytania nowej powieści Michała Śmielaka Ucichły ptaki, przyszła śmierć uważniej nasłuchiwałam odgłosów z domu i nie raz szybciej zabiło mi serce. To dobry dreszczowiec.
Historia zapowiada się lekko i przyjemnie, bo opowiada o wyjeździe na wieczór kawalerski w Bieszczady. Opisy pięknego krajobrazu są niemal baśniowe, co wprowadza czytelnika w rozluźnienie i sprawia, że czuje się sielankowo. To celowe zagranie, które ma zmylić i uśpić emocje. Początkowa świetna zabawa zmienia się w koszmar, gdy zapada zmrok i cichną ptaki, a pojawiają się bestie, szepty i zjawy. Pikanterii dodaje fakt, że wyprawa odbywa się poza „cywilizację”, są namioty, las, opuszczone wioski i cmentarze... Nagle przychodzi śmierć.
Lepiej nie zaczynajcie tej książki, kiedy macie mało czasu, bo wciąga jak gąbka. Zakończenie nie zwala z nóg, pozostawia niedosyt, co może irytować, ale też daje nadzieję na kontynuację.