W czasach, kiedy młodzi ludzie boją, albo wstydzą się mówić o swoich problemach psychicznych, o fobiach, lękach, niepokoju, szeroko pojęta popkultura może okazać się dla nich rozwiązaniem. W fikcyjnych bohaterach widzą siebie samych, a na stronach książek mogą znaleźć odpowiedzi na pytania, które zadręczają ich myśli. To, czego nie mówię Erin Stewart jest taką historią.
Lily Larkin jest w przeświadczeniu wszystkich idealną i grzeczną dziewczyną, wybitną uczennicą, zdolną poetką i biegaczką, która zgarnie stypendium na wymarzoną uczelnię. W rzeczywistości jednak jest przerażona swoimi myślami, a jej rodzina ostatnio przeżyła wstrząs – starsza siostra Lily, Alice, miała próbę samobójczą i trafiła do ośrodka dla osób z problemami, gdzie zdiagnozowano u niej chorobę dwubiegunową. Lily musi ukrywać to przed wszystkimi w szkole, udając, że z siostrą jest wszystko w porządku, gdy nagle nowy uczeń – Micah Mendez – uświadamia ją, że zna prawdę o Alice, bo sam przeżył podobne doświadczenie…
To, czego nie mówię porównywane jest do Girl in Pieces, którą czytałam parę miesięcy temu. W moim odczuciu powieść Erin Stewart jest nie tylko lepiej napisana niż książka Glasgow, ale jest też bardziej wartościowa. Z postacią Lily wiele osób może się utożsamiać – ja sama widziałam w niej drobne podobieństwa do siebie sprzed lat, kiedy kładłam nacisk na bycie najlepszą we wszystkim, zdobywaniu najlepszych ocen i nierozczarowaniu nikogo swoimi porażkami. Lily też taka jest, a na swoją głowę wzięła naprawdę dużo, nie tylko utrzymanie pozorów normalnej rodziny, ale też naprawienie Alice, pobicie rekordu sportowego i wygranie zawodów oraz zajęcie pierwszego miejsca w konkursie, dzięki któremu dostałaby się na upragnioną uczelnię.
Micah został natomiast stworzony jako takie przeciwieństwo Lily. Ona wiecznie poważna, odpowiedzialna, kompletnie pozbawiona odwagi. On zaś kolorowy, buntowniczy, nieukrywający tego, że zmaga się z depresją. Lily ujarzmia emocje słowami, a Micah rysunkiem, dlatego ich duet artystyczny to mocny punkt powieści. Projekt poetyckiej partyzantki bardzo przypadł mi do gustu.
Ważną postacią w powieści jest również Alice, która dobrze pokazuje to, z czym zmagają się osoby dotknięte chorobą dwubiegunową. Jej stany euforii przeplatają się z depresją. Ciężko mi było ją polubić, ale zdecydowanie łatwiej było mi ją zrozumieć. Sama rodzina Larkinów jest krucha, chwiejna i wszyscy udają, że jest dobrze, ale w ważnych momentach mogą na siebie liczyć.
Osobiście pod koniec czytania zakręciła mi się nawet łezka w oku. Lily, Micah i Alice są trudnymi postaciami, ale dobrze skonstruowanymi, o wielu warstwach i problemach, które mogą dla wielu czytelników być czymś znajomym, czymś, przez co pomyślą sobie „Kurczę, ja też tak mam”. I to jest moim zdaniem największa zaleta tej historii.