Gdyby ktoś zapytał mnie jakie emocje towarzyszyły mi po przeczytaniu tej historii, to odpowiedziałabym – niedosyt. Chyba właśnie takie uczucie wzbudziła we mnie książka To, co widzę bez ciebie.
John Corey Whaley napisał o niej: „Obowiązkowa lektura dla tych, którzy kiedyś kochali lub kogoś stracili... a zwłaszcza dla tych, którzy przeżyli jedno i drugie”. Nie sposób się z nim nie zgodzić.
Mimo ciężko napisanego początku, pełnego zbędnych opisów i powtarzających się pytań, książka ma w sobie coś, co prowokuje do pochłonięcia kolejnego rozdziału. Pomyśleć tylko, że docelowo historia Tess miała być opisana na czterystu siedemdziesięciu stronach. Na pierwszych etapach czytania zapewne ucieszyłby mnie fakt, że została skrócona, ale teraz czuje żal, że nie ma drugiej części.
Peter Bognanni w swojej książce prowadzi nas przez wiele wątków. Relacje rodzinne, miłość, przyjaźń oraz strata są głównymi tematami, na których opiera swoją powieść, bo co innego mogłoby sprzedać się lepiej? Faktem jest to, że życie pisze swoje scenariusze i tutaj doskonale możemy się o tym przekonać. Strata bliskiej osoby (choć tylko wirtualnie), odkrywa przed nami nasze najmniejsze słabości. Tylko od nas zależy na ile zdeterminowani będziemy, by poukładać życie na nowo i zacząć po prostu w coś wierzyć.
W tym przypadku rozdarta między matką goniącą marzenia i ojcem, zdawałoby się twardo stąpającym po ziemi, Tess, musi sama ułożyć plan na przyszłość. Czy prawda, którą pozna, da jej siłę? Czy może pociągnie w dół? Jak wiele odwagi w sobie odnajdzie, by zamknąć za sobą pewien rozdział i pozwolić nowemu powstać?
Poznałam już wszystkie odpowiedzi, które nurtowały bohaterów, zabrakło tylko kolejnego tomu, bym poznała te, które zrodziły się w mojej głowie.