Nie znam się na horrorach – i to ani tych filmowych, jak i literackich. Nie lubię się bać i tak jakoś w ogóle ten gatunek do mnie nie trafia. Oczywiście istnieją od tego wyjątki, jak choćby „Lśnienie” Stephena Kinga. To przy lekturze tej powieści zobaczyłem, jak przy pomocy samych słów - i to wcale nie stosując tanich sztuczek -można czytelnika przyprawić o gęsią skórkę. Efekt był piorunujący, a ja przez wiele lat nie mogłem natrafić na książkę, która wywołałaby we mnie podobne odczucia.
Aż w moje ręce wpadło wznowienie „Terroru” Dana Simmonsa.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. W 1845 r. z Wielkiej Brytanii wyruszyła ekspedycja złożona z dwóch statków: Erebusa i Terroru. Ich celem było wytyczenie trasy przebiegającej przez Arktykę i prowadzącej do wschodnich wybrzeży Azji. Obie jednostki – podobnie jak stu dwudziestu dziewięciu członków ich załogi – po raz ostatni widziano dwa miesiące po opuszczeniu brytyjskiego portu. Późniejsze zdarzenia owiane są aurą tajemnicy: wiadomo tylko, iż statki utknęły w lodowej pułapce, znajdując się daleko od domu i cywilizacji, a co za tym idzie nie mogąc liczyć na pomoc. Jaki jednak dokładnie los spotkał marynarzy? Czy wykończyło ich zimno i głód? A może za ich śmiercią kryło się coś jeszcze? A Gdyby tak lód skrywał czyjąś przerażającą, nieludzką obecność?
„Terror” straszy w sposób, jaki cenię sobie najbardziej. Bestia nie musi bowiem pojawiać się co kilkadziesiąt stron, rozsmarowując marynarzy po pokładzie, by czytelnik się bał. Zamiast tego Simmons postawił na wytworzenie w odbiorcy poczucia nieustającego zagrożenia . Strach w „Terrorze” nie opuszcza nas nawet na chwilę: zaglądając w ciasne, mroczne zakamarki statku, czujemy ten sam lęk co uwięzieni marynarze. I tak jak oni w każdej chwili spodziewamy, iż nagle z cienia diabeł wyciągnie po nas swoje łapy…
Ale czyhający na załogę demon to tylko jedna strona, nomen omen, terroru, jakiemu poddani zostają członkowie ekspedycji. Walczyć muszą oni także z mrozem, kurczącymi się zapasami żywności, niekończącymi się nocami i malejącymi z każdym dniem szansami na ocalenie. „Terror” to w dużej części opowieść o przetrwaniu i ludzkiej naturze – a właściwie jej mrocznej stronie, ujawniającej się, gdy człowiek zostaje poddany działaniom ekstremalnych warunków.
„Terror” to pokaźnych rozmiarów cegła. Na dodatek opowieść jest tu snuta bardzo powoli, dlatego czytelnikom nie przepadającym za dłuższym poświęceniu się jednej książce, dzieło Simmonsa może nie przypaść do gustu. To bowiem tego typu pozycja, w której należy się w pełni zanurzyć, porzucając wszelkie inne napoczęte wcześniej lektury. Kto jednak podejmie wyzwanie, na pewno się nie rozczaruje: historia zaginionej ekspedycji arktycznej to rzadki przypadek powieści, w której wszystko wydaje się być do siebie dopasowane w sposób idealny, a czytelnik staje przed szansą przekroczenia granicy między światem rzeczywistym a powieściowym.
Michał Smyk
Ps. Na pochwałę zasługuje sposób, w jaki przygotowano wznowienie powieści Simmonsa. Wydawca pokusił się o wzbogacenie „Terroru” o posłowie geografa Grzegorza Rachlewicza, w którym naukowiec opowiada o historii wytyczenia Przejścia Północno-Zachodniego. Do tego dochodzi wkładka z ilustracjami przedstawiającymi czy to portrety członków wyprawy, czy też inne ciekawe rzeczy związane z feralna ekspedycją.