Miasteczko Sorge troskę i zmartwienie ma już w swojej nazwie. Po polsku nazywa się Boża Wola, ale wszyscy korzystają z dawnego niemieckiego przezwiska. Bo mieszkańcy Sorge są zarówno troskliwi, jak i martwią się na zapas, a ich największym zmartwieniem, a raczej klątwą wiszącą jak czarna chmura, jest „trzask”. Trzask, który na sumieniu ma dziewczyna bez imienia. Trzask, który zniszczył życie Tuli.
Fabuła powieści Aleksandy Zielińskiej kręci się wokół katastrofy, po której rany nie chcą się zabliźnić. W smutku i zmartwieniach pogrążone są trzy główne bohaterki powieści – dziewczyna bez imienia, Tula i Adela. Dziewczyna bez imienia urodziła się jako jedna z dwóch, ciąży na niej syndrom ocaleńca, a później także wina za katastrofę. Tak jakby była winna, że się w ogóle urodziła. Rezygnuje z posługiwania się imieniem, bo tak naprawdę nie wie, które imię do niej należy – czy to nadane po narodzinach czy to wyryte na grobie jej siostry bliźniaczki. Adela jest babcią dziewczyny. Karmi wnuczkę kaszami, które zamiast w żołądku, lądują zawsze w toalecie. Adela trzyma się życia i wspomnień kurczowo, a gdy się zamazują, próbuje przywołać je słowem kluczem – skrzydłokwiatem. Okładkowym flamingiem jest Tula, pogrążona w dogłębnym smutku, takim, który doprowadza do szaleństwa. Przyjechała do miasteczka będąc królową flamingów – piękną i egzotyczną, jednak w niewoli miasteczka i swojego smutku zaczyna blednąć, zatracając swoje kobiece piękno.
Trzask, flaming i skrzydłokwiat – to słowa klucze powieści Zielińskiej, skrywające melancholię i traumę. W tym smutku nawet rajskie kolory zamieniają się w szarość, a w gęstym powietrzu czai się zapowiedź końca. Powieść przeszyta jest bólem, a jedynym pięknem jest jej język. Pisarka rozdrapuje nim traumy bohaterów aż do krwi, nie zatamowując jej żadnym opatrunkiem. Ze zdań tka nieszczęścia ludzkie. Zamyka je później pod kloszem i podaje czytetelnikowi do dotknięcia i obejrzenia – przez brudne szkło.
Trochę mi jednak czegoś zabrakło w powieści Sorge. Początek czytało się ciężko, nie do końca wiadomo było kto jest kim i do czego zmierza fabuła. Cały czas zanurzałam się jednak w zdaniach uformowanych z przygnębienia i słonych łez, zniewalających i poruszających, odartych jednak z ckliwości i jakiegokolwiek fałszu. To one trzymały mnie początkowo przy lekturze, żeby następnie przekazać pałeczkę historiom bohaterów. Przeżywałam emocjonalną żałobę wraz z protagonistkami, siedząc w zakurzonej cukierni Flaming i obserwując ich sparaliżowane bólem ciała przez szybę. Jednak wraz z ostatnim zdaniem i zamknięciem książki, bohaterowie ulotnili się, a miasteczko Sorge oddaliło i zrównało z innymi miasteczkami, jakich jest tysiące, miliony. Ja z kolei opuściłam cukiernię i zapomniałam o tym, co widziałam.