Spotykają się w pociągu, żeby ich drogi już przez całą podróż się ze sobą splatały. Jadą do Dżarmuli, miasta świątyń i piaszczystych plaż, którego posępny rytm wybija swoimi piosenkami herbaciarz Johnny Toppo, a ulice dudnią turystycznym jazgotem. To do tego miasta zmierza Nomi, oficjalnie żeby przygotować dokument o słynnej świątyni, a tak naprawdę, aby zmierzyć się z przeszłością i odnaleźć wspomnienia z dzieciństwa w przycumowanych łódkach wypychanych przez morskie fale, ruinach i kępach starych drzew. Na pozór odważna, ekscentryczna, barwna przez swój ubiór i nitki wplątane we włosy, kompletnie niepasująca do indyjskich standardów i zasad panujących w społeczeństwie. Tak ją widzą trzy matrony dzielące z nią przedział w pociągu. Trzy staruszki, które postanowiły wybrać się w pierwszą wspólną i zapewne ostatnią podróż, zanim dopadną je nieodwracalne skutki przemijania życia. Jedna nie mogąca się pogodzić z upływem czasu widocznym na jej twarzy, druga zmagająca się z postępującą coraz bardziej utratą pamięci i w końcu trzecia, ta najrozsądniejsza z grona przyjaciółek. Tak naprawdę to one wszystkie – zarówno Nomi jak i Latika, Gouri i Vidya – mimo dzielącej ich różnicy wieku, odbywają podróż do przeszłości, dziejącej się tu i teraz i nieuchronnie zbliżającej się przyszłości.
Sny o Jowiszu to napisana w bardzo subtelny i poetycki sposób opowieść o okrucieństwie. Przemoc kryje się za murami aśramy, wielbionej i odwiedzanej przez wyznawców Gurudżiego, który według nich posiada boskie przymioty. W otoczeniu jego świętości żyją jego uczniowie oraz sieroty, które jednak zamiast wdzięczności za przygarnięcie i opiekę odczuwają wstręt i nienawiść. Anuradha Roy porusza też kwestię kobiet w patriarchalnym społeczeństwie, ale znowu w bardzo wysublimowany sposób, mimo że gwizdy, pożądliwe spojrzenia i molestowanie przewijają się przez większość stron książki. Wszystko kryje się tu w języku i w błahych sytuacjach. Bez wrzasku. Bez histerii. Wszystko dawkowane jest bardzo oszczędnie, jak herbata z kardamonem i goździkami sprzedawana przez Johnny’ego Toppo na ulicznym straganie. I nawet gdy zamiast całego goździka doda się do niej tylko pół, to i tak w nozdrza uderzy jej intensywny zapach.