Opowiadania mają to do siebie, że są krótkie. Kilku bohaterów i parę pomysłów; ulotność krótkiej formy jest tak zaletą, jak i wadą. Jeśli chodzi o popularność, już dawno ustąpiły pola powieściom. Brian McClellan radzi sobie z ich 'wadą' w prosty, acz genialny sposób. Ze swojego zbioru Sługa Korony robi mini cykl fantasy.
Mag prochowy to taki gość, który ćpa proch. To tak w skrócie, bo dodatkowo go kontroluje. Dajcie mu do ręki pistolet, a macie albo niebezpiecznego przeciwnika, albo bardzo przydatnego kompana. Wszystkie dziewięć opowiadań obraca się wokół 'magów-ćpunów', chociaż wiodącą nicią łączącą wszystkie jest tuj tak naprawdę Tamas. Żołnierz i mag prochowy w jednym, na przestrzeni wszystkich utworów jest albo bohaterem, albo figurą co najmniej istotną. Protagonistów zmieniamy niemal z każdą kolejną historią, ale wszystko pozostaje ładnie spięte przyczyną i skutkiem, nawet jeśli jest to tylko niewielki szczegół. Robi to dobrą robotę, biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie wydarzenia rozgrywają się na przestrzeni 30 lat!
Lata te wypełnione są głównie wojną, chociaż mamy okazję zapoznać się także z innymi aspektami walki, jaką mogą prowadzić bohaterowie w tych trudnych czasach. Czy to nadworne intrygi, czy kryminalne zagadki, nie ustępują miejsca, jeśli chodzi o intensywność wydarzeń, samobójczym szarżom podczas wojny. Pomysły w opowiadaniach są proste, lecz ujmujące. Nieliczne, banalniejsze historie wspomaga obecność muszkietów i magów prochowych, a także sprawne prowadzenie akcji, mamy w końcu do czynienia z uczniem Brandona Sandersona.
To, co McClellanowi zarzucić jednak można, to tworzenie bohaterów na jedno kopyto. Znakomita większość głównych postaci dzieli ten sam porywczy charakter. W gorącej wodzie kąpani, są znakomitym przedmiotem do obserwacji, bo ich emocjonalne decyzje bez problemu ożywiają ich historie, ale gdyby pozamieniali się miejscami nie byłoby przesadnej różnicy. Mimo to autorowi udaje się szybko budować sympatię do bohatera, urozmaicając akcję poprzez postaci drugoplanowe. Inną przywarą, tym razem typowo warsztatową, są oklepane metafory, bo ile już razy słyszeliśmy o wrogach ścinanych niczym zboże.
Najnowsza książka McClellana chronologicznie znajdują się przed Trylogią magów prochowych, stanowiąc całkiem dobre wprowadzenie i autentycznie zachęcając do przeczytania reszty twórczości autora. Niektóre zagadnienia dotyczące szczególnie ograniczeń magów prochowych ujawniane są bardzo późno, a jeśli chodzi o naturę Uprzywilejowanych nie dowiadujemy się praktycznie nic, jednak nie przeszkadza to w zrozumieniu historii, może jedynie dokuczać dociekliwym. Niemałym zgrzytem jest ostatnia opowieść, dziejąca się pomiędzy pierwszym a drugim tomem trylogii, co nie tylko zakłóca koherentność całego zbioru, ale może być też lekkim prztyczkiem w nos dla osób nieznających pozostałych pozycji.
Nazywając Sługę Korony cyklem fantasy, mogłem nieco przesadzić, jednak wyraźne powiązanie wszystkich opowiadań jest niewątpliwym plusem, ożywiającym świat przedstawiony, który sam w sobie jest unikatowy na poletku fantastycznym. Jest to bardzo dobra pozycja do rozpoczęcia przygody w tym uniwersum, a także ciekawa odskocznia od standardowego zestawu miecza i magii.