Od momentu, gdy Rycerz Kielichów Jacka Piekary po raz pierwszy zagościł na księgarnianych półkach, upłynęło ponad 10 lat. Nowe wydanie wraca w momencie, gdy wizja zwykłego człowieka, wpadającego do innego świata, staje się już nieco oklepana i kolejne produkcje dotyczące tej tematyki wita się raczej z komentarzem "aha, ok", niż ustami złożonymi w zgrabne "o". Co wcale nie oznacza, że takie "o"pojawić się w trakcie samego czytania nie może.
Dziewczynka spotkana na ulicy zgadza się śnić naszemu bohaterowi sen. W tym śnie staje się on rycerzem latającym na smoku w fantastycznej krainie, rycerzem, który na dodatek ma więcej wrogów niż przyjaciół. Mimo zagrożenia jest to ciekawsze życie, niż to miastowego szczura, który dzień w dzień biegnie w wyścigu pozbawionym mety. W dzień pracownik, w nocy rycerz. Wszystko jest wspaniale, z tym że rzeczywistość zaczyna przenikać się z senną wizją, a w samym śnie z dnia na dzień radosnego latania coraz mniej.
Każdy, kto zna twórczość Piekary wie dość dobrze, czego może się tutaj spodziewać, chociaż autor ogranicza swoje zwykle brutalne wizje, serwując nam raczej stonowane klimaty, wciąż jednak zahaczające o mrok. Wychodzi z tego skrzyżowanie pompatycznego heroic fantasy z dark fantasy i sensacyjną warstwą naszego świata. Mimo, że nie zawsze brane pod uwagę są najlepsze cechy danych podgatunków, to całość jest wciąż mocno interesująca i świeża. Czytelnika frapuje oglądanie naszego wielkiego rycerza, który w gruncie rzeczy nie wie co się dzieje, o co tu chodzi, kim są ci wszyscy ludzie dookoła i dlaczego oni go znają, a on ich nie – ale stara się najlepiej jak umie odgrywać swoją rolę. Chłopak jest wrzucony w środek dziejącej się już historii wraz z czytelnikiem, i wraz z nim odkrywa jej sekrety oraz stara się złożyć je w całość. A sekretów tych mamy całkiem sporo – magiczne karty, tajemnicze więzienie, starzy kompani, odlegli wrogowie. Szachownica przeznaczenia jest poukładana, a nasz Lanne Lloch l'Annah miota się i rozrzuca efektownie wszystkie figury.
Lanne to postać wielowymiarowa – z jednej strony jest awatarem dla głównego, śniącego bohatera. Tę warstwę poznajemy z opowieści i reakcji osób postronnych. W jego wnętrzu siedzi zaś nasz korporacyjny kolega, niezwykle płytki jegomość, który zyskuje śniąc i stając się powoli nową wersją Lanne. Poza nim poznajemy jeszcze ukochaną rycerza, królową Kordelię, jego przyjaciela i wroga w jednej osobie, czyli Varrada oraz sporo innych postaci. Pojawiają się oni wraz z rozwojem akcji, ważne figury rzucane często tylko po to, by spełnić niewielką rolę. Historia opowiada o rycerzu, reszta jest głównie tłem, mimo pozornej wagi jaką mogą się odznaczać. Nie wszyscy ufają nowemu Lanne, każdy jednak z marszu wchodzi w jego losy. Jest to całkiem w porządku, można mieć jedynie pretensje do kreacji postaci kobiecych, które są niemal wyłącznie obiektem seksualnych podbojów. Dotyczy to, w ten czy inny sposób, absolutnie każdej damy pojawiającej się na kartach powieści na dłużej niż jedno zdanie.
Zdania zaś Piekara buduje w sposób bardzo plastyczny, dialogi są niezłe, chociaż Lanne uznawany za niezwykłego barda jest w swoich słowach dość żenujący, gdy tylko chce się pochwalić właśnie tymi umiejętnościami, chociaż wiadomo, że za niego gra i tańczy nasz śniący protagonista. Znajdzie się tutaj całkiem sporo nawiązań do popkultury, są fragmenty, w których dygresje w kierunku filmów czy książek znajdują się co stronę, mimo to jest to fajna sprawa. Szwankuje balans między rzeczywistościami - początkowo realna ma całkiem spore znaczenie, później zostaje porzucona, a samo rozwiązanie akcji tamże okazuje się także dość średnie, umowne. Tak jakby w pewnym momencie autor rozmyślił się z tej płaszczyzny. Samej książce wychodzi to na dobre, bowiem świat snu jest znacznie ciekawszy, ale traci na tym siła kompozycji. Wadą dla niektórych może być zakończenie. Sporo wątków zostaje domkniętych, aczkolwiek wiele nie zostaje wcale wyjaśnionych, w tym niektóre z tych najciekawszych. O paru autor wręcz zapomina (smok!). Można powiedzieć, że zostaje zostawiona furtka dla naszej fantazji, tym bardziej, że końcówka wiąże się z niewielkim, ale zaskakującym zwrotem akcji, jednak to zależy już od preferencji.
Czy tego chcemy czy nie, Rycerz Kielichów to powieść samodzielna. Nie widzimy końca historii Lanne, tak jak nie widzieliśmy początku. To nieco delikatniejszy Piekara, nie ten z cyklu o inkwizytorze, raczej ten z Ani słowa prawdy. Śniący nową rzeczywistość bohater, odkrywa sekrety, które śnić by chciał też czytelnik. Kto nie miałby ochoty na noc zamieniać się w rycerza latającego na smoku? A przecież smok, to ledwo pierwsze kilka stron.