Ostatnio ktoś zadał mi następujące pytanie: książki jakiego autora poleciłbym osobie stroniącej do tej pory od fantastyki, a która mimo to chciałaby spróbować pokonać własną niechęć? Wśród wymienionych przeze mnie pisarzy i pisarek znalazła się m.in. Olga Gromyko. Dlaczego? Choć sam nie należę do grona jej wielkich miłośników, tak muszę przyznać, iż przez oba tomy „Roku szczura” przebrnąłem nie tylko bezboleśnie, lecz nawet czerpiąc z lektury przyjemność. A proszę mi uwierzyć, humorystycznej fantasy staram się unikać jak ognia. Białorusinka pisze po prostu tak, że nawet najwięksi przeciwnicy tego gatunku nie będą kręcić nosem.
Tyle tytułem ogólnej refleksji, a jak pani Olga poradziła sobie z kontynuacją przygód Ryski i jej przyjaciół?
W tym miejscu warto wspomnieć o rzeczy najważniejszej: komu do gustu przypadła „Widząca”, ten i przy „Wędrowniczce” powinien bawić się dobrze. Właściwie mógłbym powtórzyć to wszystko, co napisałem rok temu przy okazji recenzowaniu pierwszego tomu „Roku szczura”: nadal mamy do czynienia z powieścią zaskakująca stonowaną – jak na gatunek fantasy oczywiście – gdzie pierwsze skrzypce grają nie wielka przygoda, intrygi, magia i barwny świat, ale przede wszystkim świetnie pomyślani i napisani główni bohaterowie. Między Ryską, Alkiem i Żarem czuć po prostu chemię a śledzenie jak ta trójka przekomarza się między sobą wprawi niemal każdego czytelnika w dobry nastrój. Nie zawodzi także serwowany przez Gromyko humor: nie uświadczymy tu przaśnych dowcipów czy suchych żartów, choć i rzecz jasna nikt nie powinien oczekiwać intelektualnej uczty. Tylko kto zasiada do tego typu książki spodziewając się skeczy rodem z Monty Pythona?
Skoro autorce udało się powielić zalety „Widzącej” , nic dziwnego, że i wady w drugim tomie znalazły się te same: wciąż mocno daje się we znaki brak mocnego, wyraźnie nakreślonego wątku głównego. Zapomnijcie o wciągającej historii, zapomnijcie w ogóle o jakiejkolwiek w miarę zwartej opowieści. Może zabieg ten zdałby egzamin gdyby rzucać protagonistów od jednej awantury w drugą. Tymczasem bohaterowie w ogóle rzadko wpadają w prawdziwe tarapaty. Powieść fantasy z okrojonym wątkiem przygodowym? Czy to w ogóle możliwe? Najwyraźniej tak, choć eksperyment to bardzo, ale to bardzo ryzykowny… Nie, nie chodzi o to, że dzieło Gromyko jest nudne. Problem polega na tym, że gdy minie rok od jego przeczytania, nie będziemy w stanie przypomnieć sobie żadnej naprawdę fajnej, emocjonującej sceny.
Mimo to „Wędrowniczka” to nadal pozycja, która przywoła uśmiech na twarzy każdego niemal ponuraka. Bardzo przystępna, nie wymagająca przedzierania się przez tysiące stron skomplikowanej intrygi i poświęcenia mnóstwa czasu na poznanie powieściowego świata, stanowi dzięki temu niezły wstęp przed rozpoczęciem prawdziwej przygody z gatunkiem fantasy.
Michał Smyk