„Ona zwariowała. Jego firma upadła. Nie mogli mieć dzieci. On poszedł siedzieć. Ona od HTZ dostała raka. Ja strzeliłam jego bratu w oko, a potem wyszłam za faceta, przez którego stracił firmę. No to kiedy byli szczęśliwi?“1
Poświata Michaela Chabona to postmodernistyczna hybryda językowo-zdarzeniowa. Na pograniczu jawy i snu, prawdy i kłamstwa, fikcji tak dobrze wymyślonej, że nie można jej wyłowić z morza prawdy i wystawić nagiej na słońce. Słowem kluczem tej powieści jest postprawda, przebijająca się przez czarny humor i wygibasy językowe na modłę Thomasa Pynchona.
W tej historii, pełnej życiowych turbulencji, główną rolę odgrywa dziadek narratora i jak można przypuszczać, ze względu na pojawiające się w powieści nazwisko Chabon – samego pisarza. Ale może lepiej niczego nie przypuszczać, bo damy się omamić sprytowi autora.
Opowieść zaczyna się od sceny, kiedy dziadek Chabona próbuje udusić prezesa kablem od słuchawki. Dlaczego? Tego dowiemy się dopiero później, gdy zupełnie zapomnimy o tej historii, bo w międzyczasie dziadek będzie jak obłąkany polował na węża, który najprawdopodobniej pożarł kota jego nowej wybranki, podczas wojny będzie próbował przechwycić nazistowskich naukowców, pozna dziewczynę z brodą, ale jego sercem zawładnie na zawsze dekadencka Francuzka, z wytatuowanym na przedramieniu numerem obozowym. Kobieta o oczach koloru zmierzchu w Monte Carlo, ukrywająca w szufladzie karty tarota, cierpiąca na stany lękowe i prześladowana przez Bezskórnego Konia, Krucza Wiedźma – osobowość telewizyjna, która na wizji czyta historie o duchach, opowieści niesamowite, nie bardziej niesamowite niż jej własne życie. Ta kobieta to babka Chabona, zagubiona w swojej przeszłości i szaleństwie. Gdyby szaleństwa było za mało, wydarzeń i postaci było za mało, to przez losy dziadka – pasjonata astronomii, rakiet – będzie się przewijać postać Wernhera von Brauna – nazistowskiego zbrodniarza, głównego projektanta rakiety Saturn V, która umożliwiła astronautom Stanów Zjednoczonych wiele misji na Księżyc.
Poświata to labirynt językowy, który na początku lektury może przestraszyć i zmęczyć. Podobnie, jak brak chronologii wydarzeń – pisarz przeskakuje z wątku do wątku i trzeba za nim trochę gonić, po drodze dostając zadyszki. Ale ta gonitwa trwa dosłownie chwilę, następuje oswojenie ze stylem, a następnie całkowite zanurzenie się w surrealiźmie powieści. Chabon bawi się różnymi gatunkami literackimi, żongluje popkulturą, komiksową Ameryką, wszystko okrasza czarnym humorem, mnogością metafor i życiowego absurdu. Czego można chcieć więcej?
1 Michael Chabon „Poświata“ Str. 522