Po książce Portrety kobiety spodziewałam się zupełnie czegoś innego. W opisie czytamy:
,,Z zebranych odpowiedzi powstały bardzo osobiste historie, pełne mądrości i odwagi, różnorodne i wielowymiarowe. […] To prawdziwe i poruszające historie o nas, naszych babciach, matkach, siostrach, córkach i przyjaciółkach. Historie, które składają się na ponadczasową opowieść o życiu, o tym, kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd idziemy”.
Czytając taki tekst byłam przekonana, że otrzymałam właśnie niejako panegiryk na temat kobiety i kobiecości. Nic tak bardzo mi się nie podoba jak losy bohaterek z krwi i kości. Tym czasem niestety zawiodłam się, a im dłużej czytałam, tym bardziej czułam się upolityczniona i wyautowana jako właśnie kobieta.
Maria Topolska niejako przepytała kilkanaście kobiet w różnym wieku, od tych najstarszych, najbardziej doświadczonych, do najmłodszych, rozpoczynających dopiero świadome życie. Pytania autorki dotyczyły doświadczeń z dzieciństwa, ale skierowane były głównie na sytuację społeczną kobiet w Polsce, a także w dużym stopniu na religijność, wiarę. Warto zauważyć, że kobiety odpowiadające miały różne wykształcenia, zamieszkiwały wielkie polskie miasta, ale także mniejsze miejscowości, jak również wyemigrowały z naszego kraju. Opowiadając o swoich losach, doświadczeniach dały obraz Polek uciemiężonych przez państwo, władzę i Kościół katolicki. Spowodowało to, że zamiast faktycznie czerpać z mądrości kobiet, czyta się trochę użalanie nad naszym położeniem. Ogólnie rzecz ujmując książkę streściłabym następująco: Rozważania nad kobiecością w aspekcie bycia feministką, próby sformułowanie czym feminizm jest, użalania się nad tym jak nam źle i niedobrze żyje się w Polsce, ponieważ nie mamy praw i rządzą nami seksistowska partia wraz z księżmi. Dla mnie jak na książkę o kobiecości to trochę za mało.
Uwielbiam historie kobiecych dusz, pokazujące jak jesteśmy silne w swojej neutralności, spontaniczności, ale także zdecydowaniu i ogarnianiu wszystkiego za wszystkich. Potrzebowałam i oczekiwałam historii takich women power, a dostałam użalanie się nad łamaniem naszych praw. Obiecywałam sobie po tej pozycji mnóstwo, ale niestety tym razem moja intuicja czytelnicza mnie zawiodła. Najbardziej w pamięć zapadły mi odpowiedzi jednej z kobiet, która wprost powiedziała to, o czym ja myślałam przez większość czasu. Otóż my kobiety mamy ogromną moc, ponieważ wychowujemy mężczyzn, którzy zajmują wysokie stanowiska, nawet państwowe. Zamiast narzekać, musimy przemycać w wychowaniu to, czego akurat oczekujemy. Mamy siłę, ale chyba zapomniałyśmy o niej i zakręciłyśmy się w wirze negowania wszystkiego dookoła. Oczywiście nie odbierajcie tego tak, że ja jestem za wszystkim, co się obecnie dzieje w naszym kraju. Nie, nie i jeszcze raz nie. Jednak nasz protest musi być widoczny w naszym sprzeciwie i działaniu codziennie, a nie tylko w słowach.