Polskie piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945, Sławomir Koper
Na rynku wydawniczym Koper jest już znany z tego, że w alternatywny sposób podchodzi do historii, nie bo się demaskować najbardziej ukrytych faktów i szczegółów dotyczących zarówno historycznych wydarzeń jak i postaci. Zwłaszcza tych najbardziej sztandarowych, których sylwetki przedstawiane są skrupulatnie na lekcjach historii, niestety niejednokrotnie wybielone i w rzeczywistości pozbawione cech ludzkich. Łatwo wsadzić kogoś na piedestał, trudniej z niego zrzucić. Tym bardziej, że skutki takiej spójnej edukacji są jasne – społeczeństwo przyjęło informacje o cechach, czynach i decyzjach największych polskich bohaterów za oczywiste w swym heroizmie i poświęceniu. Tym trudniej przyswoić wiadomości, jakie w „Polskim piekiełku” serwuje nam autor.
Ambicje i brak zdecydowania generała Sikorskiego, losy agentki wywiadu - pięknej Krystyny Skarbek, obrazy z życia bohaterów bitwy o Anglię, kobiety w życiu generała Andersa czy dziwna gra Abwehry wobec elity uchodźców, to tylko kilka z tematów, jakie w swojej kolejnej książce o znamiennym tytule „Polskie piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945” porusza historyk, Sławomir Koper. Wcześniej czytelnicy mieli okazję czytać m.in. o życiu prywatnym elit, wpływowych kobietach oraz aferach i skandalach II Rzeczypospolitej, w której Koper się specjalizuje, a nawet – wyjątkowo – o sensacjach dotyczących świata antycznego. Tym razem pora na rozliczenie z wojenną przeszłością. W swojej najnowszej publikacji autor opisuje losy polityczno-społecznych elit, które wyemigrowały z kraju po klęsce wrześniowej. Paryż, Londyn, Nowy Jork – a wszędzie tytułowe „piekiełko”, czyli kumulacja negatywnych cech narodowych, takich jak zawiść, zazdrość, nieustanne narzekanie czy prywata, występujących jako tło dla bohaterskich dokonań znanych z powszechnie przyjętej wizji historii. Sam Napoleon zwykł mawiać, że „Historia to uzgodniony zestaw kłamstw”. Opinię tę uważam za nieco przesadzoną, prawdą jest jednak, że oficjalna wersja historii najwybitniejszych jednostek polskiej armii, polityki czy świata kultury z lat 40-tych była zawsze tak nieskazitelna, że aż nieprawdopodobna. Zwykłemu śmiertelnikowi, nawet przyjmując współczesny upadek obyczajów i kultury, trudno było uwierzyć w istnienie tak idealnych, że aż nierealnych postaci. To jeden z powodów, dla których warto zajrzeć do książki, ukazującej bez kompleksów drugie dno tamtego okresu. Nie sztuka przecież wychwalać swoje zalety, sztuką jest dopiero zmierzyć się z własnymi słabościami.
A książka pełna jest takich smaczków. Jak choćby fragment o niepokornych pilotach polskiej armii, z których, jak pisze Koper:
Bardziej zrównoważonych kierowano do eskadr bombowych lub obserwacyjnych, najbardziej niepokorni trafiali natomiast do pułków myśliwskich”. Jak Zygmunt Wasilewski, młody oficer który założył się z kolegami o to, czy zdoła przebiec w biały dzień przez miasto pozbawiony ubrania…: „ Punkt szósta. Zygmunt rusza do startu. Ma na nogach buciki, na głowie oficerską czapkę, z resztą jest goły jak święty turecki. Za to chody ma jak koń wyścigowy! Do placu Unii Lubelskiej biegnie za nim tylko komplecik dziewcząt lekkich obyczajów i „mama” Kapuścińska, ale nikt go nie goni. Przechodnie – z pewną dozą słuszności – biorą go za wariata i ustępują mu z drogi. Dopiero na rogu Marszałkowskiej zaczyna się pościg: dwaj posterunkowi policji, a za nimi rosnąca zgraja podnieconych obywateli. Wpadają na Puławską, pędzą wzdłuż żelaznych sztachet oddzielających teren lotniska. Motorniczy zatrzymują tramwaje na szynach, pośrodku jezdni stają dorożki i furmanki, na skrajach chodników gromadzą się gapie […]. Wasilewski zdążył się schronić na terenie lotniska wojskowego, a ścigającym go policjantom odmówiono wstępu. Interwencja żandarmerii wojskowej również nie przyniosła rezultatu, trudno rozpoznać nagiego biegacza w nienagannie ubranym oficerze lotnictwa.”
Jedyne co można zarzucić autorowi, to momentami przyciężkie, przesadnie rozwlekłe snucie opowieści , szybko nużące mniej cierpliwego czytelnika oraz dość pretensjonalna narracja. Niektóre z anegdot można było przedstawić krócej i bardziej zwięźle, nie tracąc przy tym wcale na dynamiczności. Poza tym czyta się to jednak dobrze, bo w końcu któż z nas nie lubi poznawać dotąd skrzętnie skrywanych sekretów?
Anna Solak