To była jedna z pierwszych książek, które dostałam w życiu. Pamiętam dokładnie okładkę i to, jak bardzo podobała mi się mała jedenastoletnia Pollyanna. Byłam na tyle zafascynowana historią dziewczynki, że sama postanowiłam tak bardzo cieszyć się życiem, jak ona. Co więcej, chciałam podobnie jak bohaterka, znajdować tylko jedną, tą dobrą stronę medalu. Nie pamiętam na ile to mi się udawało i co poszło nie tak, ale kiedy Marginesy postanowiły wydać ponownie tę historię, wiedziałam że muszę do niej wrócić.
Pollyanna Whittier po tym, jak zostaje sierotą, trafia pod opiekę panny Polly Harrington. Ciotka jest niezwykle surowa dla dziewczynki i wszystko, co się z nią wiąże, uznaje za swoją powinność. Zatem bez większych emocji i zaangażowania decyduje się na wychowanie córki swojej siostry. Niechęć panny Polly do dziewczynki potęguje fakt, że jest ona córką także nielubianego przez nią pastora, przez którego jej ukochana siostra uciekła z domu. Niby przykładna powieść, jednak Pollyanna ma szczególną przypadłość. Zaraża optymizmem i z każdym chce bawić się w ulubioną zabawę jej ojca: wyszukiwanie jedynie dobrych stron każdej sytuacji. Dzięki otwartości dziewczynki, nawet najwięksi pesymiści miasteczka – pani Snow czy John Pendleton zaczynają doceniać uroki życia. Wszyscy z wyjątkiem ciotki Polly. Czy dziewczynka zawładnie również jej sercem?
Po latach powrócić do jednej z ulubionych książek z dzieciństwa nie jest łatwo. Dostrzegamy wtedy zupełnie inne cechy książki, ale również niedociągnięcia. Po pierwsze bardzo raziło mnie czerpanie motywu z Ani z Zielonego Wzgórza. Może przez to, że ostatnio zaczytuję się w jej nowym tłumaczeniu i też na nowo odkrywam tę książkę. Z drugiej strony sama postawa głównej bohaterki wydawała mi się miejscami wręcz nie do zniesienia. Tak na marginesie w psychologii występuję tzw. efekt Pollyanny, który nazwę zawdzięcza głównej bohaterce książki. To nic innego, jak wręcz chorobliwe doszukiwanie się najlepszych stron danej sytuacji. Nie ma problemów są jedynie dobre strony. Nie musisz rozpaczać po stracie kogoś, ponieważ pozytyw jest taki, że ty żyjesz. Z jednej strony fajne, pozytywne. Z drugiej jednak smutek jest także potrzebny w życiu i moim zdaniem dla młodego człowieka potrzebniejsze są książki pokazujące, jak sobie z nim poradzić. Mam wrażenie, że bohaterka tylko się bawi, niesie radość, a nauki i książek tam za grosz. Skąd takie przeświadczenie? Pollyanna nie potrafi odczytywać nigdy aluzji, ironii i metafor. Wszystko traktuje poważnie i dosłownie – czasem przypomina to inne schorzenie. Nie wiem, czemu służyć miał taki zabieg autorki. Chyba bardziej wartościowe byłoby, gdyby wyjaśniane były metafory. Zdecydowanie dodawałoby to książce edukacyjnego wymiaru.
Niemniej jednak bardzo podobał mi się powrót po latach do tej książki. Pamiętajmy, że to historia dla dzieciaków więc musimy też patrzeć na nią trochę inaczej. Pollyanna to dobra, prostolinijna dziewczynka, dzięki której w miasteczku żyje się lepiej, bardziej przyjaźnie i chyba to jest jej największą zaletą. Potrafi zarażać optymizmem, a jej dosłowność jest tyle infantylna, co urocza. Takie są dzieci, więc nie można mieć do nich o to pretensji.
Podsumowując, polecam bardzo dla młodszych, podstawówkowych pociech. Co więcej, wydanie Marginesów jest piękne i wyjątkowe. Jestem pewna, że wiele miłośniczek książek chciałoby mieć je na półce.