16 czerwca 2019. Zakończenie roku szkolnego za pasem. Wszyscy szykują się do wakacji. Jedni pojadą za granicę, mają już zarezerwowane miejscówki. Inni liczą na promocyjne wyjazdy last minute. Dzieci wyjadą na obozy i kolonie do ośrodków zlokalizowanych nad morzem i w górach. Część, jak co roku, wyjedzie na Mazury. Są i tacy, co pozostaną w domach, w swoich miejscowościach – będą korzystali z rekreacyjnych możliwości rodzimych miast. Wiejskie dzieci po nauce w miastach wracają powoli na wieś – idą żniwa, tu wakacji nie będzie, roboty jest mnóstwo czy w polu czy przy owocach.
Czy nasze lato w 2019 roku jest tak bardzo różne od tego, jakie miało miejsce 80 lat temu, w roku 1939 tuż przed wybuchem II Wojny Światowej? Czy myślimy i planujemy podobnie jak ludzie wówczas?
Takim zapytaniem rozpoczynam recenzję książki Marcina Wilka Pokój z widokiem. Lato 1939. Autor stworzył reportaż, składający się z opowieści ludzi, którzy przeżyli wojnę, do których po wielu trudach, różnymi drogami i sposobami, udało się dotrzeć, i którzy wyrazili zgodę i chęci na to, by swoimi wspomnieniami się podzielić. Miałam to szczęście, że mogłam przed przeczytaniem książki uczestniczyć w spotkaniu autorskim z Marcinem Wilkiem, usłyszeć, co autor ma do powiedzenia o swojej prozie, poznać genezę jej powstawania i wczuć się w atmosferę opisywanych historii, jeszcze przed ich szczegółowym poznaniem.
Bardzo dobrze całą książkę podsumowała Magdalena Grzebałkowska: „Marcin Wilk dokonał rzeczy niezwykłej – w swojej reporterskiej obwieści zebrał historie świadków lata 1939 roku. I wszystko zamarło jak na starej fotografii”. Zgadzam się z tymi słowami bezapelacyjnie, czytamy poszczególne wspomnienia, wyobrażamy sobie przedstawione sceny i sytuacje, i dosłownie takie odnosimy wrażenie – jakbyśmy oglądali stare, pożółkłe fotografie i jakbyśmy osobiście byli słuchaczami owych opowieści. Marcin dokonał też rzeczy o tyle ciekawej i niecodziennej, że nie stworzył kolejnej książki z datami i bitwami, ale pokazał coś więcej – zwyczajne codzienne życie. A wbrew pozorom ci ludzie nie myśleli o wojnie, nie rozpaczali i nie zamartwiali się bardziej niż zawsze. Skupiali się na dniu codziennym. Na pracy, nauce. Myśleli o odpoczynku, planowali wyjazdy wakacyjne i swoją przyszłość. Na wsiach pracowano przy żniwach. Wysoko postawieni politycy rozmyślali nad dalekosiężnymi planami rozwoju Polski. Życie toczyło się normalnym torem, a do wojny podchodzono jak my obecnie podchodzimy do burzy – będzie to będzie, jak będzie to i tak szybko się skończy. Jakoś żyć trzeba.
Książki nie czyta się łatwo, mimo że jest napisana językiem prostym w odbiorze. Wymaga skupienia, analizy, wymaga pewnej znajomości faktów historycznych i wiedzy na ten temat. Ale jest piękną lekcją historii, zgoła innej niż tej wykładanej w szkole – historii o życiu i codzienności. Jest też piękną lekcją miłości do zwierząt, naszych mniejszych braci. Marcin Wilk niejednokrotnie podpytuje swoich bohaterów o ten aspekt i opisuje relacje ludzi z ich pupilami. Są to opisy nacechowane miłością, wrażliwością, opisy bardzo poruszające.
Uważam, że książka jest niezwykła i być może zabrzmi to banalnie, ale moim zdaniem z tym piórem powinien zapoznać się każdy Polak, zwłaszcza młodzi ludzie, wkraczający powoli w świat dorosłości. Reportaż wciąga, momentami przytłacza i bardzo porusza. Czytając wiele fragmentów miałam łzy w oczach i odczuwałam głębokie wzruszenie. Powinniśmy starać się doceniać to, w jakim świecie przyszło nam żyć, świecie, w którym możemy cieszyć się wolnością i względnym poczuciem bezpieczeństwa. Ale przywołując raz jeszcze słowa Magdaleny Grzebałkowskiej powinniśmy gdzieś z tyłu głowy pamiętać o tym, że „ katastrofa zawsze przychodzi niespodziewana, wszyscy ignorują jej zapowiedzi, choćby na niebie pojawiły się świetliste znaki. A potem już nigdy nic nie będzie takie samo". I przed tym przestrzegają nas właśnie bohaterowie tej książki.