Każdy pewnie kojarzy słynny motyw, który królował w literaturze new adult kilkanaście lat temu. Mowa o związku bad boya i szarej myszki. On taki zły, zbuntowany, niebezpieczny. Ona taka skromna, nijaka, grzeczna. Jedno traci dla drugiego głowę, a drugie zaprzecza temu, co czuje do pierwszego. Ten motyw jest nienawidzony i kochany, a w Pięknej katastrofie Jamie McGuire gra pierwsze skrzypce.
Abby Abernathy to rozsądna i odpowiedzialna studentka, która chce się trzymać z daleka od kłopotów oraz swojej przeszłości. Travis Maddox to natomiast definicja słowa „problemy”: wytatuowany, wybuchowy i brutalny uczestnik nielegalnych walk w podziemiach, które zawsze kończy jako zwycięzca. Tylko Abby nie ulega urokowi Travisa, choć czuje, że niezrozumiała dla niej siła przyciąga ją do tego chłopaka. Mimo to zgadza się, gdy ten proponuje jej zakład: jeśli wygra ona, Travis zostawi ją w spokoju; jeżeli wygra on – Abby zamieszka z nim na miesiąc. Dziewczyna nie wie, czy bardziej obawia się wygranej, czy porażki…
Czytając Piękną katastrofę, podzieliłam ją w swojej głowie na trzy części, mniej więcej równe objętościowo. Pierwsze sto stron było tak dziecinne, momentami wręcz głupie, że z rozbawienia nie widziałam na oczy. Kolejne sto stron natomiast wiało okropną nudą spowodowaną przez te same sprzeczki między bohaterami, oni zaś stali w tym samym miejscu, bardzo powoli ruszając do przodu ze swoją relacją. Ostatnia jednak część książki pozytywnie mnie zaskoczyła: sekret Abby oraz jej przeszłość mocno mnie zaciekawiła, samo zaś zachowanie bohaterki wobec Travisa, po ich wyjeździe do Vegas, sprawiło, że z wrażenia przetarłam oczy. Ta słodka, kochana przez wszystkich Abby wreszcie postawiła na swoim, mówiąc Travisowi „nie” i nikt jej nie musiał w tym wreszcie wyręczać! Normalnie biłam tej dziewczynie brawo.
Mam z tą powieścią jednak problem. Nie jest od początku do końca zła, tragiczna czy okropna. Obiektywnie, jest lekko powyżej przeciętnej, jeśli chodzi o ten gatunek literacki. A subiektywnie dodam, że całkiem nieźle się przy niej bawiłam, pomijając niektóre żenujące momenty i zachowania bohaterów. Daleko jej do bardzo dobrej lektury, ale jestem w stanie zrozumieć, dlaczego te kilkanaście lat temu, gdy Piękna katastrofa ukazała się na rynku, było nad nią tyle zachwytów. Mnie nie powaliła na kolana, ale zapomnieć o niej też szczególnie bardzo nie chcę.
Związek Abby i Travisa to koło nakręcające akcję całej książki i lepiej nie oczekiwać od fabuły czegoś więcej. To nie jest moja ulubiona literacka para, zarówno, kiedy są razem, jak i osobno. Są to schematyczni bohaterowie, prosto skonstruowani, bez większej głębi. Plusem jest jednak to, że Travis, pomimo otoczki bad boya, nie jest postacią z mroczną przeszłością. To Abby przejęła w tej kwestii pałeczkę, co było dobrym posunięciem ze strony autorki.
Waham się, czy mogę polecić Piękną katastrofę. Powiem tak: można to przeczytać, ale nie oczekujcie fajerwerków, ponieważ się rozczarujecie. To taka książka na jeden raz, dobra propozycja na nudny wieczór czy dłuższą podróż. Poza tym nic więcej z tej historii nie wyciągniecie.