Sięgając po książkę Artura Ligęski, miałam spore oczekiwania i ciekawiło mnie, co autor chce przekazać swoim dziennikiem. Oczekiwałam po książce wstrząsającego opisu arabskiego więziennego życia i jakiejś totalnej masakry. Co dostałam? No cóż, na pewno zbyt wiele oczekiwałam po tej książce…
Zacznę może od początku, autor zraził mnie przesadnym nawiązywaniem do własnego katolicyzmu, przechwałkami dotyczącymi domniemanych znajomości, a także zbytnim podkreślaniem niesprawiedliwości, która go dosięgnęła.
Temu oczywiście nie można zaprzeczyć – jest poszkodowany bo wylądował w więzieniu. Podobno o tej sprawie było głośno, lecz do mnie takie informacje nie dotarły, może dlatego, że nie oglądam telewizji, ani nie słucham radia. Autor twierdzi, że wymiar sprawiedliwości był przeciwko niemu. Wszystko za sprawą jednego z synów szejka, który się w nim zakochał. Wyznał mu miłość, lecz autor go odtrącił. I tutaj włącza mi się się lampka ostrzegawcza. Czy nie powinien już wtedy wyjechać? Pewnie powinien. Jednak pomimo tego, co tam się wydarzyło, do połowy książki możemy czytać jak bardzo pragnie tam wrócić i założyć biznes.
W pierwszym więzieniu, w którym przebywał, nie było aż tragicznie, tak wynika z opisu. Dopiero po przewiezieniu, go do drugiego więzienia jego sytuacja zmieniła się diametralnie. Od tego czasu pozostaje w izolacji, nie ma prawa do telefonu. Adwokat? A czy ktoś mu powiedział? No właśnie, dopiero sąd...
Kolejną postawą autora była agresja, postawa człowieka mającego wszystko w czterech literach i dość często rzucającego przekleństwami. Czasem się zastanawiam, czy to to jedna i ta sama osoba, pisała ten cały pamiętnik. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że jest pisany tylko po to, by go wydać.
Książka zawiodła mnie na całej linii. Nie można od niej oczekiwać wybitnej lektury. Bo jest tak monotonna, jak lot mewy nad morzem. Czasem jakiś trening, czasem coś do jedzenia się zmienia. Czasem jakaś nowa postać się pojawia wśród osadzonych. I ciągłe narzekanie, np. na potrzebę otrzymania lekarstwa. Ale jakiego? Dotąd tego nie wiem, nie pada ani razu nazwa choroby, tylko słowa „bo moje jaja bolą".
Jeżeli szukacie najgorszej książki, jaka w tym roku została wydana to właśnie ona. Rozumiem, jaki dramat spotkał autora. Ale ta książka jest przerażająco nudna i przeczy wiele razy, sama sobie. Nie było w niej żadnych smaczków z więzienia, tylko monotonia codziennego życia.