Nurt to jest, proszę Państwa, bardzo dobra powieść. I choć opis na tylnej okładce sugeruje, że najnowsza książka Tima Johnstona to thriller, ta historia oferuje zdecydowanie więcej i wykracza dalece poza ramy jednego gatunku.
Audrey Sutter ma dziewiętnaście lat i planuje powrót na jakiś czas do rodzinnej Minnesoty, by pobyć nieco ze swoim chorym na raka ojcem. Dziewczyna prosi swoją przyjaciółkę Caroline o podwiezienie na przystanek autobusowy, jednak ta postanawia niespodziewanie zawieźć Audrey bezpośrednio do ojca. Jest zima, na kilka mil przed dotarciem do celu dziewczyny mają wypadek i samochód wpada do rzeki. Caroline umiera, Audrey z trudem udaje się przeżyć. To wydarzenie staje się przyczynkiem do obudzenia emocji, animozji, domysłów i demonów, jakie wstrząsnęły rodzinnym miasteczkiem Audrey dziesięć lat wcześniej, gdy w tej samej rzece, do której wpadła główna bohaterka, umarła inna dziewczyna, również dziewiętnastoletnia.
Johnston wspaniale buduje swoje postaci. Ich emocje są prawdziwe, w ich motywacje łatwo uwierzyć. Każdy z bohaterów tej książki to odrębna osobowość obdarzona unikalnym zestawem cech. Choć ich losy nie są łatwe, czyta się o nich wspaniale.
Nurt to przede wszystkim opowieść o stracie i żałobie. Śmierć i choroba są w tej historii wszechobecne, jednak pomimo tak dojmującej tematyki od książki nie sposób się oderwać. Każdy z bohaterów tej powieści coś, lub kogoś, traci, nikt tu nie jest zdecydowanie wygrany, niezależnie od rozwoju wydarzeń. Strata ujęta jest tu wielowymiarowo i nie zawsze oznacza utratę ukochanej osoby. W równie ujmujący i prawdziwy sposób Johnston opisuje emocje, z jakimi zmagają się bohaterowie po stracie ukochanego zwierzęcia, jak i wówczas, gdy w wyniku zbiegu wydarzeń, na które nie zawsze mają wpływ, tracą swoje dobre imię, autorytet czy choćby siłę, by wstawać codziennie rano z łóżka. Jednak Nurt jest też opowieścią o tym, że z niektórymi z tych emocji można sobie poradzić, że strata, choć zostawia pustkę, która niekiedy już nigdy się nie wypełni, jest stanem, z którym można sobie jakoś dać radę.
Jest to również opowieść o przywiązaniu, o sile uczuć (tych pozytywnych i negatywnych) i ogromnej bliskości, która łączy ludzi pochodzących z tej samej rodziny. Jest to także historia o determinacji. Nie tylko w ujęciu radzenia sobie z konkretną osobistą tragedią, ale też w próbie jej wyjaśnienia, dojściu po nitce do kłębka, do sedna sprawy, w zrozumieniu jej przyczyn, skoro skutki niektórzy odczuwają nadal. I choć niektóre z tajemnic udaje się rozwikłać, Nurt nie jest książką, w której wszystko dobrze się kończy, a dobro zawsze zwycięża. Bo doświadczenie nieszczęścia, szczególnie w przypadku, gdy nie ma się na nie żadnego wpływu, jest zawsze niesprawiedliwie i Johnston nie boi się tego przekazu – nawet jeśli bohaterowie, choćby chwilowo, tryumfują, to zawsze dzieje się to o moment za późno, a to jedno, paskudnie trudne pytanie, „co by było, gdyby…”, pozostaje bez odpowiedzi.
Nurt to mądra, wciągająca, bardzo dobrze napisana historia, która oferuje o wiele więcej, niż można by się po niej pierwotnie spodziewać. Momentami wzruszająca, momentami zabawna, intrygująca i zaskakująca – wszystko tu jest na swoim miejscu, świetnie się to czyta.
Poleca się, zdecydowanie.