Komedie romantyczne są na pozór lekkie, głupiutkie i zawsze kończą się happy endem, zaliczając po drodze jakiś dramat, parę kłótni, rozstanie oraz wielki powrót. W filmach się to sprawdza, ale jak to wygląda w literaturze, sprawdziłam podczas lektury Nora, tego nie ma w scenariuszu Annabel Monagham.
Nora Hamliton to autorka scenariuszy do filmów romantycznych. Kiedy zostaje sama po rozstaniu z mężem i z dwójką dzieci postanawia przerobić swój życiowy dramat na scenariusz, który okazuje się być najlepszym dziełem jej życia. Tekst Nory staje się kanwą dla wielkoekranowej powieści, a jej stuletni, urokliwy dom w Hudson Valley planem filmowym. W głównej męskiej roli został obsadzony Leo Vance – aktualnie najbardziej seksowny aktor na świecie. Po zakończonych zdjęciach, w ogrodzie Nory, Leo jednak nie kwapi się z powrotem do swojego mieszkania, tylko proponuje jej pewien układ: zapłaci jej tysiąc dolarów za każdy dzień mieszkania u niej przez tydzień. Nora zgadza się, przekonana że ten czas to dla Leo ucieczka od hoteli, sławy i blichtru. Nie przypuszcza jednak, że w ciągu tygodnia można się zakochać i dać sobie złamać serce…
Skuszona ostatnio czytanym i fenomenalnym Siedem razy eks postanowiłam dać szansę kolejnej, w teorii, komedii romantycznej, wiedziona przeczuciem, że może to być kolejny świetny tytuł na liście. Tylko że… nie do końca. Prawdopodobnie pierwsze skojarzenie z powieścią Lucy Vine postawiło powieści Monagham wysoką poprzeczkę, co było błędem. Historia Nory i Leo nie jest bowiem ani tak zabawna, ani tak trafiająca w mój gust jak Esther i jej miłosne podboje.
Ale! To nie znaczy, że ta powieść jest zła, bo absolutnie nie. Jest lekka, przyjemna, idealna na podróż pociągiem, ponieważ nie zajmuje wiele stron i jest dobrze napisana. Nora jako bohaterka trafi do serc wielu czytelników swoim ciepłem, empatią i naturalnym wdziękiem mamy z małego miasteczka, które odda wszystko za szczęście swoich dzieci. Arthur i Bernadette byli dziećmi wręcz idealnymi, nie irytowały i nie zostały napisane z wielką przesadą. Co do Leo…To jest dopiero orzech do zgryzienia. Ma w sobie pewnego rodzaju urok, ale nie kupił mnie w stu procentach.
Bardzo podobał mi się natomiast klimat małego miasteczka, gdzie dzieje się akcja. Było pewnego rodzaju bohaterem drugoplanowym, razem ze swoimi mieszkańcami, którzy wszystko widzą i zawsze mają swoje zdanie na dany temat. Dom Nory to natomiast miejsce, do którego chętnie bym pojechała, by zobaczyć te lipcowe hortensje i pawilonik.
Lekka, przyjemna rozrywka to najlepsze określenie na Nora, tego nie ma w scenariuszu. Dla miłośników takich książek to będzie strzał w dziesiątkę.