Moim zdaniem Jakub Małecki to król melancholijnego stylu. Pisarz już od pierwszych stron wprowadza czytelnika w stan przygnębienia, ale i zadumy. Nikt w Polsce nie potrafi tak pięknie pisać o prostych ludziach i ich codziennych problemach.
Nie inaczej jest w przypadku Nikt nie idzie. Co ciekawe, najnowsza powieść Małeckiego różni się od jego trzech ostatnich książek. Jest to o tyle ważne, iż jeden z podstawowych zarzutów kierowanych w stronę pisarza dotyczył właśnie tego, że jego kolejne dzieła są do siebie łudząco podobne.
Cóż, nie tym razem.
Olga nazywa go Dzikiem. Niby jest mężczyzną, a tak naprawdę bardziej przypomina dziecko. Nie mówi, potrafi godzinami siedzieć i wpatrywać się w jeden punkt, często też wpada w niepohamowany szał. Dziewczyna spotyka Dzika w chwili, gdy sama znajduje się na zakręcie i nie wie, co dalej robić. Czy opieka nad niepełnosprawnym mężczyzną pozwoli jej na naprostowanie własnego życia?
Pozwoliłem sobie na dość lakoniczny opis i pominięcie wielu istotnych bohaterów, ale zrobiłem to nie bez powodu: w Nikt nie idzie poszczególne elementy historii ujawniane są stopniowo i niechronologicznie – coś, co stało się już znakiem rozpoznawczym prozy Małeckiego. W takiej sytuacji bardziej rozbudowane streszczenie tylko psuje wrażenie z samodzielnego odkrywania sekretów postaci.
Choć konstrukcja pozostaje niezmieniona chociażby w stosunku do Rdzy, tak tym razem Małecki zrezygnował z opowiedzenia wielopokoleniowej historii rodzinnej. Zniknął też charakterystyczny dla autora wątek powtarzania błędów rodziców i niemożności wyrwania się z zaklętego kręgu rodzinnego; bohaterowie Nikt nie idzie zmagają się z własnymi kłopotami, podkreślony jest przy tym ich indywidualizm i odmienność problemów, z którymi muszą się mierzyć. Małecki postawił na opowieść o dobrych ludziach, którzy przez własne słabości ranią siebie i swoich bliskich. Autor tak umiejętnie prowadzi akcję, że potrafi oczarować nawet banalną historią o młodej kobiecie, która cierpi przez grzechy młodości. U Małeckiego im prościej, tym lepiej – i to właśnie stanowi największą siłę jego prozy.
Nie mogę napisać, że coś w „Nikt nie idzie” nie zagrało. Małecki utrzymuje stały, bardzo wysoki poziom, ale chciałoby się, żeby autor postawił następny krok – stać go na naprawdę wielką książkę. Jest to więc wada-nie wada, którą na dodatek bardzo łatwo zbić; a co jeśli pisarz zrezygnuje z tej prostoty w pogoni za wielkością? Rzecz póki co nie do rozstrzygnięcia – a tymczasem wypada nam się cieszyć, że możemy czytać powieści tak świetnego twórcy.