Wampiry są jednym z moich ulubionych rodzajów postaci nadnaturalnych, a fascynacja nieśmiertelnymi krwiopijcami zaczęła się oczywiście od niczego innego jak od Zmierzchu. Potem były Pamiętniki wampirów (serial kocham), Dracula, Wywiad z wampirem… Rzadko się teraz powraca do tego motywu, dlatego zaskoczyła mnie nowość Dany Grigorcei.
Główna bohaterka powieści powraca po latach do miejscowości B. położonej w Transylwanii, gdzie mieszka jej cioteczka babka Margot. Kobieta spędziła tam lata beztroskie dzieciństwa, przeżywając pierwsze zauroczenia oraz odkrywając swoją największą pasję, czyli rysunek. Podczas pobytu dochodzi jednak do tragedii, w wyniku której kobieta odkrywa, że jej rodzina spokrewniona jest z księciem Władem Palownikiem, znanym również jako hrabia Dracula. Od tamtej pory bohaterka ulega przemianie, podobnie jak miasteczko…
Jaka ta książka była… okropna! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakaś historia mnie tak zmęczyła jak powieść Grigorcei. Zapowiadało się po opisie oraz pierwszych rozdziałach jako powiew czegoś nowego i wciągającego, a w efekcie końcowym przeczytanie niecałych 300 stron było dla mnie wyczynem ekstremalnym, by albo nie zasnąć w trakcie, albo nie porzucić jej w połowie.
Wszystko w tej książce jest dziwne: nie znamy imienia bohaterki, nie znamy dokładnego roku wydarzeń, nie znamy pełnej nazwy miejscowości, bo bohaterka tak postanawia uczynić. Cała historia jest tak naprawdę napisana przez nią, więc pełno tutaj zwrotów bezpośrednich do czytelnika, co trochę wybijało z rytmu. Dosłownie czytałam w niezłym zagubieniu, ponieważ ni stąd, ni zowąd bohaterka sama staje się wampirem, a ja nawet nie wiem, jak do tego doszło. Wydarzenia z przeszłości mieszają się z teraźniejszością, a niektóre sceny były tak nudne, że przelatywało się po nich wzrokiem, aż pojawiał się dialog. Po prostu dramat!
Na minus jest też brak tłumaczeń fragmentów w innych językach. O ile angielski nie był dla mnie problemem, tak łacina, włoski i francuski – to była już przesada. Jedyne plusy? Ładna okładka, krótka historia i zabawne odniesienie do Zmierzchu w jednej ze scen. Liczyłam na odświeżenie historii Draculi, a dostałam nudną historyczną powieść, o której chcę jak najszybciej zapomnieć. Zdecydowanie nie polecam!