Miała być powieść, a wyszło raczej opowiadanie – rodzaj impresji na temat samotności i kondycji człowieka we współczesnym świecie. Całość osadzona w dźwiękach Monteverdiego i ubarwiona zdaniami, które aspirowały do miana bycia poetyckimi, a ugrzęzły na mieliźnie pustosłowia. „Nieszpory” Agnieszki Drotkiewicz to niestety taka trochę wydmuszka, którą próbowano ładnie przyozdobić, ale skończyło się na pokracznych zdaniach z egzaltowanymi porównaniami, jak np. „Na razie marzę o tym, żeby znowu usłyszeć jego głos, który jest jak rozgniatane w porcelanowym moździerzu nasiona kolendry.”[1]
Główną bohaterką „Nieszporów” jest pracoholiczka Joanna, która zatraciła samą siebie. Jest niczym niemowlę, dla którego każda prozaiczna czynność jest nie lada wyczynem. Praca wykańcza ją do tego stopnia, że funkcjonuje jak zwierzę, a łuszczącą się od stresu skórę maskuje modnymi ubraniami, przynależącymi do zadbanej i nowoczesnej kobiety z wielkiego miasta. Jej matka Sylwia – „stonowana suka” – postanawia wysłać córkę do Paryża, bo przecież to miasto w którym sens życia tak łatwo jest odnaleźć już przy kawiarnianym stoliku lub podczas jedzenia słynnych makaroników Picard. I tak oto później, leżąc na podłodze w paryskim mieszkaniu, Joannie po głowie chodzą takie właśnie myśli: „Zmysły to nie tylko makaroniki. Ciągle coś się kurzy, chleb czerstwieje, morele pleśnieją.”[2] Jest też i Roman – partner Sylwii, artysta, którego ulubionym smakiem jest smak cytryny. Z kolei Helena, przyjaciółka Sylwii, to po części pogodzona ze swoim nędznym losem sekretarka na wydziale romanistyki, której marzy się Paryż. Na szczęście to marzenie ma swój substytut w postaci broszki Chanel, którą Helena z dumą nosi na piersi. Gdyby tylko mogła, do broszki dokupiłaby jeszcze między innymi klipsy tej samej marki, apaszkę Hermès i szalik Burberry.
Zasypywanie utworów nazwami marek i przedmiotami, które mają się niby kojarzyć z konsumpcjonizmem to jeden z ulubionych zabiegów Drotkiewicz. O ile przy debiucie można to było jeszcze zaakceptować, tak przy czwartej książce takie definiowanie postaci zaczyna męczyć. Czy bohaterowie naprawdę muszą pić wodę Vittel, jeść lody Häagen-Dazs, nosić Ray-Bany i torebki Longchamp?
Próba ekstrawagancji językowej zamienia się w przypadku „Nieszporów” w banał taki sam jak motto „jestem tym czym siebie uczynię”, które krąży nad bohaterami i w pewnym momencie przeobraża się w słowa „bądź tym kim jesteś”. To nie jest ani opowieść o miłości, ani obraz naszych czasów, tylko egzaltowana kreacja.
„Jak cię nie stać, to nie zamawiaj ostryg, to takie proste. Kto powiedział, że każdy musi ich spróbować?”[3]
Marta Kosicka
[1] Agnieszka Drotkiewicz „Nieszpory”, Wydawnictwo Literackie str. 138
[2] Tamże, str. 129
[3] Tamże, str. 55