Jak każda książka Zyty Rudzkiej, tak również i Mykwa rozpoczyna się zdaniem, które jest jak mocne uderzenie.
„Wraca ze szkoły, na drzwiach do mieszkania napis:
żydy-ohydy.”
To zdanie jest filarem całości, które od razu wprowadza nas w charakterystyczny styl i język pisarki. Zdania krótkie i skondensowane, niby surowe, a jednak tak bardzo zatopione w poetyckości. Trzeba je czytać uważnie i w skupieniu, ponieważ to między wersami ukryta jest historia, niczym pojedyncze puzzle, które samemu trzeba ułożyć.
Trzy pokolenia rodziny, trzy kobiety. Franciszka, Elżbieta, Bella. I on, Natan, pozornie nieznajomy, połączony z Bellą tajemniczym elementem, z pozoru nic nie znaczącą, starą cukierniczką. Cukierniczka rozpołowiona jest jak dwie części jabłka, jej denko znajduje się w Polsce, a przykrywka z wygrawerowanymi inicjałami w Izraelu. Bella i Natan połączeni są ze sobą nie tylko drogocennym wyrobem, ale przede wszystkim traumą żydowskich potomków, dziedziczoną z pokolenia na pokolenie.
Mykwa jest o poszukiwaniu własnej tożsamości, o przeznaczeniu i spotkaniu się dusz. Symboliczna mykwa to nie tylko oczyszczenie, odnosi się również do relacji pomiędzy kobietą a mężczyzną i jest fundamentalnym elementem czystości rodzinnej. Kobieta nie może bowiem współżyć ze swoim mężem, jeśli raz w miesiącu nie wykona rytualnej kąpieli i nie oczyści się po menstruacji. Mykwa tym samym podtrzymuje ciągłość żydowską.
W opowieści Zyty Rudzkiej wszystko jest ze sobą powiązane i uporządkowane, ale zarówno bohaterom jak i czytelnikom początkowo niepojęte. Dopiero po skończeniu lektury wszystko układa się w całość, ale może pojawić się też pewna obawa, że coś nam w tej historii umknęło. Dlatego Mykwę należy czytać powoli i w gęstości języka wyłapywać maleńkie tropy.