Powiadają, że nie byłoby Mołdawii bez spotkania potężnego Żubra ze Słońcem Maramuszu. Obdarzony tym przydomkiem mężny i piękny witeź z Rumunii – Drogosz, natknął się na zwierzę w trakcie polowania. Pościg doprowadził go za łańcuch Karpat, na ziemie, których piękno odebrało łowczym dech w piersiach. Dopiero tu wyjątkowe, zesłane przez los zwierzę zatrzymało się i rozsiadło wśród kwiecistych łąk, na znak, że oto koniec wspólnej podróży. Rozradowany Drogosz z myśliwymi w mgnieniu oka dobyli toporów, zarżnęli go i zjedli.
W innym micie założycielskim rolę narodowego dobrodzieja odegrał sam bóg. Kiedy zabrakło ziemi dla Mołdawianina zabrał go do siebie, do Raju. Nie wiemy jak tym razem odwdzięczyli się obdarowani, jedno jest pewne - z rajskiej Mołdawii wyemigrował już co czwarty mieszkaniec.
W przeciwnym kierunku zmierzają tylko jednostki szukające przygody spoza kolorowych katalogów biur podroży. Należy do nich z pewnością także autorka książki Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina- Judyta Sierakowska. Ta absolwentka socjologii i dziennikarski wolny strzelec, spędziła w Mołdawii trzy ostatnie miesiące roku 2009.
Niejeden z Was spyta - po kiego grzyba jeździć na mołdawskie peryferie? Czyż nie jest to kraj, którego mieszkańcy według światowych statystyk są najnieszczęśliwsi? Co więcej sami Mołdawianie powtarzają jak mantrę zdanie - Tu nic nie ma. Z pewnością jest to kraj absurdów. Wielkością nie przewyższa województwa mazowieckiego, a posiada dwa regiony autonomiczne, w tym spieszące do niepodległości Naddniestrze. Mieszkańcy, jako że zarabiają średnio 100 euro miesięcznie, szukają okazji, by czmychnąć za granicę i już nie wrócić. Z nielicznych gazet uderzają optymistyczne tytuły - Mołdawianom żyje się lepiej niż Tadżykom, a gorzej niż Białorusinom. Cały hymn państwowy opiewa wyjątkowość języka mołdawskiego, przy czym badacze delikatnie mówiąc, powątpiewają w jego istnienie uznając go za co najwyżej dialekt języka rumuńskiego.
Najwyższy Sąd Konstytucyjny po latach sporów ugodowo orzekł, że językiem urzędowym jest rumuński, ale używany na terenach Mołdowy może być nazywany mołdawskim. Zagorzali patrioci nie odpuszczają, twierdząc, że ich język jest znacznie starszy. Problemu nie miał prezydent - hymnu nie śpiewał, bo nie znał oficjalnego języka - był z pochodzenia Rosjaninem. Odchodząc z urzędu zagrabił państwowe mienie; kury, indyki i krowę. Oto Mołdawia, kraj z taksówkami bez przednich szyb, gdzie na cokołach można do dziś obejrzeć zabytkowy traktor, a w razie potrzeby nabyć bez problemu sprawną nerkę.
Aleksander Puszkin spędził w Kiszyniowie, nazywanym dziś nieprzypadkowo Miastem Migreny, trzy lata ze swego krótkiego żywota. Stolica chełpi się nim na każdym kroku nie bacząc na to, że zesłano go tu za karę.
Oddajmy głos poecie:
Przeklęte miasto Kiszyniów
Język umęczony od łajania Ciebie
Kiedyś w grzesznej krwi
Twoje domy zabrudzone
Grom z nieba, z pewnością walnie
I - Nie znajdą twoich śladów.
Dla Judyty Sierakowskiej stolica kraju była jedynie przystankiem w drodze do prawdziwego kulturowego tygla, do Gagauzji. To tu na powierzchni wielkości dwóch polskich powiatów zgromadziło się 160 tysięcy mieszkańców, w tym 156 narodów. Sami Gagauzi to prawosławni sturczeni Bułgarzy, zbułgaryzowani Turcy, a może jednak potomkowie Greków. Wywodzący się z tureckiego język gagauski znany jest dziś nielicznym. W mediach dominuje mowa Dostojewskiego, choć sympatia do jego rodaków nie znajduje pokrycia w historii. Tuż po wojnie na skutek zarządzonej na Kremlu kolektywizacji z głodu padła połowa gagauskiego narodu.
Wraz z autorką przemierzamy marszrutkami (typowymi dla wschodnich krajów mikrobusikami) Gagauzję wszerz i wzdłuż. Na uwagę zasługuje wizyta w największej mołdawskiej winnicy oraz w Congazie - najludniejszej według Księgi Guinnessa wiosce świata ( 13,5 tys). Na szczęście książka nie składa się jedynie z kolejno po sobie następujących obrazków z mołdawskiej prowincji, opisach wyszukanych z trudem atrakcji turystycznych. Czytelników, których interesuje szeroki katalog zabytków i miejsc wartych odwiedzenia, mogę odesłać do wydanego nakładem tego samego wydawnictwa przewodnika Rumunia i Mołdowa. Mozaika w żywych kolorach. ( Bezdroża 2011). Justyna Sierakowska porzuciła na pare miesięcy Warszawę, by pożyć w kulturowym kotle, gdzie ciężko znaleźć jasne odpowiedzi na pytania o tożsamość mieszkańców regionu. Dlatego autorka zwraca szczególną uwagę na ludzi, co rusz zawiązuje nowe znajomości, a przede wszystkim nie traktuje swych rozmówców z góry. Może się wydawać to niezrozumiałe, ale turysta z Polski to przybysz z „lepszego świata”, o którym marzą borykający się ze słabą sytuacją gospodarczą Mołdawianie.
Po lekturze książki niejednemu czytelnikowi ślinka stanie w gardle na myśl o narodowym trunku, jakże taniutkim dla turystów. Całkiem trafny okaże się też tytuł, zaczerpnięty z piosenki narodowej super kapeli Zdob si Zdub. Porzekadło głosi, że Mołdawianin bez wina to nie Mołdawianin. W kraju o kształcie kiści winogron plecaki napełnić można butelkami zarówno w małych, przydomowych piwniczkach, jak i wielkich winnicach składujących nawet dwa miliony butelek na przestrzeni250 km podziemnych piwnic
A zatem raz jeszcze. Po kiego grzyba tam jeździć? Podróż na przekór turystycznym trendom- z pewnością tak, gościnni mieszkańcy- spotkacie ich na każdym kroku, narody o bogatej kulturze- bez liku. A nade wszystko kraina winem płynąca.
Książkę Mołdawianie nie lietajut w kosmos biez wina można zaś śmiało polecić jako zachętę do podróży na Wschód.
Maciej Kuhnert