Im bliżej końca wyśmienitej serii Cały Kisiel, tym częściej przypomina mi się moja ulubiona anegdota dotycząca autora. W trakcie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, doszło do pozbawionego formalnej atmosfery spotkania papieża z przyjaciółmi z kręgu „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”. Wówczas to Stefan Kisielewski witając się z papieżem wyjął z kieszeni garnituru parę złożonych kartek i rzekł:
– Ojcze Święty, oto mój ostatni produkt.
– Dokładnie tego się spodziewałem po tobie, Stefan - skwitował papież.
Nie było bowiem tajemnicą, że Kisiel pisał jak opętany. W przedmowie do Literackiego Lamusa
z 1978 roku wylicza:
Pisywałem artykuły, felietony, reportaże, powieści i nowele, recenzje muzyczne i literackie, noty polemiczne, impresje. Zebrało się tego w sumie co najmniej 2000 pozycji - ani ich już nie zliczę, ani nie spamiętam. Jak więc widać piszę i piszę. Przeciwnicy zmieniają poglądy, następuje zmiana warty - a ja piszę. Zmienia się etap, zmieniają się przyjaciele i wrogowie - a ja piszę. Sam się zmieniam, czytelnicy się zmieniają- a ja piszę.
Dlatego nie dziwi mnie tytułowe materii pomieszanie, zaczerpnięte ze słów Skrzetuskiego, zdumiewa mnie jedynie to, że każdy kolejny tom serii to literacka perełka, której nie sposób odmówić prawa postawienia na najwyższej półce.
W niniejszym tomie znajdziemy zarówno reportaże z podróży po Europie i Polsce, recenzje literackie, jak i żarliwe polemiki polityczne, czy też eseje dotyczące gospodarki krajowej. Mimo niejednolitości gatunkowej w każdym tekście dojrzeć można charakterystyczny styl czołowego publicysty „Tygodnika Powszechnego”, w którym mocno naznaczona indywidualność autora, próbującego patrzeć na dany problem z różnych perspektyw, przypomina „swobodną gawędę'' okraszoną co rusz ironicznymi i autoironicznymi wtrętami.
Mą szczególną uwagę zwróciły kartki z podróży do Francji i Anglii, spisane pod koniec lat 50. Kisielewski nie dostarcza nam jedynie typowych perypetii zagubionego w wielkim mieście Polaka, mogących „stanowić rozdział głośnego dzieła: Nasi za granicą, zatytułowany Frajer w Londynie”. Z jednej strony to opis miasta, które przeistoczyło się dziś w multikulturalną metropolię. Podejrzewam, że z lekka straciły na aktualności wyszukane porównania topograficzne typu: stolica Albionu to wiele Radomiów złożonych razem, a w środku jeden duży Lublin...
Z drugiej strony ta porównawcza maniera, potrzeba ciągłego zestawiania zostawionego za plecami „tam” z zastanym na obcej ziemi „tu”, umożliwia autorowi rozliczenie się z narodowymi, polskimi przywarami, a przy okazji wbicie parę szpilek zarówno budowniczym polskiego socjalizmu, jak i emigrantom oderwanym od współczesnej rzeczywistości nad Wisłą.
W ogóle uderzała mnie w Anglii kolektywność, widoczna we wszystkim, choć przecież kraj
to oficjalnie kapitalistyczny, a więc ''rozwarstwiony'' (...) A swoją drogę sytuacja osobliwa:
na sztandarze kapitalizm, a w obyczajowości kolektywizm. U nas zaś na sztandarze kolektywizm,
a w obyczajowości? Hm- co najmniej indywidualizm ( można i tak to nazwać).
Lektura Materii pomieszania - do której poza tytułowym zbiorem artykułów z lat 1946-1971 dołączono wydane wcześniej opisy podróży oraz wydane późnej recenzje Z literackiego lamusa przypomina pokaz żonglerki, z tym, że zamiast piłek autor żongluje (i to jak!!!) gatunkami a także tematami. Niejednokrotnie zaskakuje, na przykład wtedy gdy impresje z samotniczej wędrówki na szczyt Babiej Góry przechodzą w rozważania na temat przeczytanych przypadkiem Dziejów Grzechu Żeromskiego, a te z kolei prowadzą do rozmowy na temat gorszącej wielu książki
z „labidzącą” starowinką. Innym razem polemizuje z Arturem Sandauerem broniąc Franza Kafkę przed upraszczającym wrzucaniem do kotła pisarzy, których wyróżnia dziwność. Przeto niemieckojęzyczny pisarz według Kisiela pod wieloma względami to przede wszystkim geniusz realizmu dostarczający wizji tragizmu i rozpaczy.
Literacka uczta, którą zaserwowało nam Wydawnictwo Prószyński powoli dobiega końca. Przytoczona na wstępie anegdota każe jednak mieć nadzieję na możliwe suplementy, artykuły rozproszone, pisma odnalezione po latach choćby w butonierkach głęboko schowanych w szafach garniturów.
Maciej Kuhnert