Chcecie wiedzieć, jak się czuje na co dzień Artur Marny? No to wyobraźcie sobie, że Marny jest trochę jak… Polska. W ogóle nie dostrzega, że ma się całkiem nieźle, a jego położenie jest dalekie od złego. Zamiast tego ciągle wodzi melancholijnym spojrzeniem za tymi, którym wiedzie się znacznie lepiej, wpędzając się przy tym w niemałe kompleksy.
Marny jako pisarz nigdy nie odniósł sukcesu, na dodatek przez lata żył z genialnym poetą, przy którym on sam wypadał naprawdę blado. Jakby tego było mało, ostatni kochanek, z którym Marny niedawno zerwał, bierze ślub. Nasz bohater zrobi wszystko, by wymówić się z uczestnictwa w uroczystości; chcąc zapewnić sobie wiarygodne alibi, Artur przyjmuje zaproszenia na kilka mało prestiżowych literackich wydarzeń i rusza w podróż dookoła świata.
Czy ambitna powieść musi być smutna i dołująca? A może faktycznie jest tak, że lżejszy ton niemal zawsze kończy się festiwalem banałów i „życiowych” porad typu: uwierz w siebie? W Marnym Andrew Sean Greer podjął się próby napisania optymistycznego dramatu. Mając na uwadze, że powieść zgarnęła kilka lat temu Nagrodę Pulitzera, sięgając po nią byłem – nomen omen - dobrej myśli.
Opis Marnego może sugerować tego typu pozycję, w której główny bohater odbywa duchową przemianę w trakcie zwiedzania baśniowych Indii czy innego egzotycznego państwa. Nic bardziej mylnego; nie jest to też prosta parodia powieści w rodzaju Jedz, módl się, kochaj. W rzeczywistości Sean Greer opowiada o przekleństwie ciągłego zadręczania się własną niedoskonałością. A podróżowanie po świecie? W tym miejscu wypada tylko zacytować wiersz Miasto Konstandinosa Kawafisa:
„Jak roztrwoniłeś życie – tutaj, w tym cichym kącie, roztrwoniłeś je wszędzie, wszędzie, na całym świecie”[1].
Brak uznania ze strony środowiska literackiego jawi się Marnemu jako największa z możliwych tragedii, a każde towarzyskie faus pax wpędza Artura w depresję. Zbliżające się 50-te urodziny stają się doskonałą okazją do uporczywego rozpamiętywania zmarnowanej młodości. Zdaniem Marnego nawet bycie gejem niezbyt mu wychodzi, a inni homoseksualiści mają mu za złe to, w jaki sposób portretuje ich na kartach swoich powieści.
Oczywiście, niektórym będzie ciężko czytać narzekania dość majętnego i przystojnego białego mężczyzny z klasy średniej. Szybko jednak okazuje się, że autor jest świadomy tego, jak jego bohater może być odbierany. Najwyraźniej Amerykanin nie chciał iść na skróty: ot, nie ma przecież nic prostszego, niż pokazać destrukcyjną niewiarę w siebie na przykładzie kogoś biednego i pokonanego. Sean Greer nie przekonuje przy tym, że wystarczy zmienić swoje nastawienie, by przegnać czarne myśli precz. Zamiast tego pisarz proponuje, by stawić czoło gnębiącym nas demonom, nawet tym wydumanym.
Nie chcąc przyznać się do targających nim uczuć do byłego kochanka, Marny wolał uciec na drugi koniec świata. Marnego lepiej więc nie naśladować. Marnego należy za to przeczytać, do czego gorąco zachęcam.
[1] Tłum. Antoni Libera.