Małż Marty Dzido znalazł się w mojej biblioteczce z powodu Sezonu na truskawki. I nie zachwycił mnie aż tak, jak najnowsza pozycja autorki, choć przeczytałam go z ciekawością, szczególnie ze względu na formę.
Dwa alternatywne zakończenia i prowokacyjny język czynią tę powieść w jakimś stopniu eksperymentalną.
Magda traci pracę, narzeczonego, kochanka i zaczyna odrzucać całą społeczną konstrukcję. A może przez zakwestionowanie społeczeństwa następują te straty? Powieść uznawana za fenimistyczną, oscyluje w kierunku anarchii, a najchętniej pozbyłabym się obu tych etykietek i przyjrzała się jej, jako wyrazowi kryzysu w życiu bohaterki. Dezintegracja osobowości, która dotyka Magdę, może prowadzić do wzrostu i odkrycia albo zbudowania tożsamości, która będzie oparta na wartościach, których brak najbardziej rzucał mi się w oczy podczas czytania. O czym Magda chciałaby, żeby było jej życie? Negacja wszystkiego może stanowić pierwszy krok ku stworzeniu swojego życia, ale z bohaterką rozstajemy się, zanim ujawni, jak chciałaby się w nim pojawiać.
Powieść zostawiła mnie przygnębioną, ale w nadziei, że te wszystkie "nie" mogłyby stać się kanwą do pięknych "tak".