To jak to z tym mydłem było? Produkowano je z ludzkiego tłuszczu czy nie? Bez znaczenia, ponieważ nie to jest sednem tej książki, choć mogłoby się zdawać, że to właśnie temu problemowi autor poświęci najwięcej uwagi. Otóż Ludzie na mydło... to rozważania autora reportaży historycznych na temat preparowania zwłok, zaopatrywania uczelni medycznych w preparaty do nauki anatomii dla studentów medycyny, ale to też wizjer ówczesnych, zniemczonych ziem polskich, gdzie nie ważne było to, czy jesteś winny. Ważne było to, jaką prawdę możesz wnieść w sprawę rękoma Gestapo, jak bardzo jesteś wartościowy dla społeczeństwa czy jak bardzo jesteś cennym okazem jako zwłoki.
Gdy początkiem wojny Niemcy opanowały Gdańsk, skończył się przychylny czas dla zwykłych mieszkańców, ale rozpoczął się w mniemaniu jednego z ambitnych profesorów (nominowanego do Nagrody Nobla) czas rozwoju pełnometrażowej anatomii. Zwłok nie brakowało, choć trzeba było się o nie mocno postarać. Wszystko na sprzedaż, wszystko mające swoją cenę. Zaplecze w postaci pomieszczeń było, ludzi do pracy udało się podkupić, przyuczyć, pozostało tylko w pełni rozwinąć preparowanie okazów, macerowanie zwłok i podjąć się ambitnych działań na rzecz nauki. Ile z tych osiągnięć ma dzisiaj kluczowe znaczenie dla współczesnej medycyny? O tym powstało już wiele książek, natomiast Ludzie na mydło... skupia się na śmietance ówczesnej medycyny, w której to Niemcy na terenach polskich postawili sobie za cel kosztem wojny rozwijać działania na polu anatomii, kształcenia przyszłych lekarzy czy doszkalania medyków wojskowych. A że przy okazji macerowania zwłok i pozbywania się tkanki z wygotowywanych ciał oddzielał się tłuszcz, to w myśl zasady "porządek musi być", jak i "podczas wojny nic się nie marnuje", niniejszy tłuszcz również był pożytkowany. Czy rzeczywiście ulegliśmy mitowi przerabiania ludzi na mydło? Skąd wzięła się ta nowina i jaki udział w niej miała posłanka, ale przede wszystkim dobrze nam znana autorka Medalionów Zofia Nałkowska? To wszystko w książce Tomasza Bonka.