Krawcowa z Madrytu to powieść, która przyniosła Marii Dueñas sławę i rozgłos. Debiutancka książka Hiszpanki sprzedała się w milionowym nakładzie i została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków. Powstał serial na jej podstawie (przyciągając przed odbiorniki milionową widownię), który pojawił się nie tylko w Hiszpanii, ale i krajach anglojęzycznych. Po pozytywnych recenzjach, jakie znalazłam w internecie i zachwytach fanów prozy Dueñas spodziewałam się ciekawej, dobrze napisanej powieści obyczajowej. Wielka szkoda, że Krawcowa z Madrytu okazała się nudną, przegadaną historią.
Sira Quiroga mieszka w Madrycie z matką i przyucza się do zawodu krawcowej. Ma narzeczonego, w którym wprawdzie nie jest szaleńczo zakochana, ale docenia to, że można na nim polegać i że się o nią zatroszczy. A, że czasy idą niepewne (Hiszpania jest w przededniu wojny domowej), taki mężczyzna, jakim jest jej narzeczony, to skarb. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy główna bohaterka poznaje czarującego i tajemniczego Ramira, w którym się z miejsca zadurza i z którym ucieka do Maroka. Na miejscu okazuje się jednak, że jej ukochany nie jest tym, za kogo się podawał i Sira zostaje w pewnym momencie sama w obcym mieście, z mnóstwem problemów i bez jakichkolwiek pieniędzy.
I tu pojawia się pierwszy, największy problem tej książki – główna bohaterka. Sira jest naiwną, wiecznie zapłakaną dziewoją, którą trzeba prowadzić przez życie za rączkę, bo inaczej potyka się na każdym kroku. Nie dość, że nie jest w stanie podjąć samodzielnie właściwie żadnej decyzji, to jeszcze ciągle „targają nią emocje” i wszystko (naprawdę wszystko) trzeba jej tłumaczyć, co z uporem i ogromną cierpliwością robią kolejne osoby, które nasza Sira spotyka na swojej drodze. Oczywiście zdecydowana większość tych bohaterów to postaci pozytywne, które w chwili, w której poznają pannę Quiroga, zaczynają pałać ogromną chęcią niesienia jej pomocy i wsparcia. Dodatkowo, niezależnie od tego, jakie zadanie weźmie na siebie główna bohaterka (a nie zapominajmy o jej kompletnej indolencji), wszystko jej się udaje. Zawsze.
Pozostali bohaterowie tej powieści nie są aż tak irytujący i papierowi, ale Maria Dueñas kilkoro z nich w ciekawy sposób opisała, by później zupełnie zrezygnować z dopełnienia i wyjaśnienia ich losów. Niektóre z historii urywają się w chwili, gdy rozkręcają się na dobre. Poza tym, Krawcowa z Madrytu jest koszmarnie przegadana. Oczywiście należało się spodziewać, że pewne fragmenty powieści będą wypełnione opisami tkanin, procesu szycia etc., bo trudno uniknąć wzmianek o krawiectwie, gdy główna bohaterka powieści ma taki fach. Jednak jest ich bardzo dużo, a z uwagi na to, że narracja prowadzona jest pierwszoosobowa, czytelnik zmuszony jest non stop dowiadywać się nie tylko tego, co Sira ma na sobie, ale też, o czym myśli. A, że nie jest to postać fascynująca, można sobie od czasu do czasu podarować kolejne opisy gwałtownych emocji lub muślinów i poszukać kolejnych dialogów.
Lektury nie ułatwia również zaimek „ów”, których w różnych przypadkach pojawia się właściwie na każdej stronie. Nie wiem, jak to możliwe, że na kartach powieści można przeczytać jedynie o „owym miejscu”, „owej rozmowie”, „owej kobiecie” etc., ale po jakimś czasie przed oczami zaczyna się plątać, a w głowie dzwoni tylko ten jeden, biedny zaimek.
Krawcowa z Madrytu mogła okazać się idealną, lekką i przyjemną lekturą na lato, bo miała taki potencjał. Niestety, ze względu na nudną, naiwną główną bohaterkę, rozwleczoną do granic możliwości narrację, koślawe tłumaczenie etc. jest jedną z tych książek, które dość przyjemnie się zamyka i po które raczej nie sięgnie się znowu. Szkoda, bo mogło być miło, a wyszło dość słabo.