Wydawać by się mogło, że wydarzenia opisane w Kancie definitywnie kończą przygody byłego Komornika. Apokalipsa w końcu dociera do końca, jakiekolwiek życie zostaje wymazane, a Ezekiel trochę przypadkiem zostaje jedyną żyjącą istotą, dodatkowo pełniącą obowiązki Boga. I dokładnie w tym miejscu rozpoczyna się fabuła pierwszego tomu Areny Dłużników. Ezekiel, w ramach bożych obowiązków, stara się odtworzyć Ziemię i jej mieszkańców, gdy dosyć niespodziewanie u bram Świetlistego Pałacu pojawia się prowodyr Drugiej Wojny w Niebie, wyrzucony w Otchłań Serafin – Szemijazasz. Anioł wraz z zastępem swoich popleczników ma zamiar przejąć władzę i sam chce sprawować obowiązki Boga, przy okazji przemodelowując świat i rządzące nim prawa. Eks-komornik chcąc ratować to, co udało mu się stworzyć. Wpada na pomysł uprzedzenia wydarzeń i powstrzymania końca świata. Aby tego dokonać „wystarczy skoczyć” na Ziemię i wylądować przed pierwszymi wydarzeniami zwiastującymi rozpoczęcie końcowego odliczania. Ezekiel zamyka na klucz Świetlisty Pałac, chowa go w jedynym bezpiecznym miejscu jakie przyszło mu do głowy i ląduje na Ziemi, dokładnie w miejscu i czasie, w którym chciał się znaleźć. Później sprawy zaczynają się mocno komplikować...
Nowy Komornik, jak wspomniałem już we wstępie to całkiem spore zaskoczenie. Kant raczej nie zostawił otwartej furtki i nie pozostawiał złudzeń co do kontynuacji. Autor możliwość kontynuacji perypetii Ezekiela stworzył poprzez wykreowanie postaci zapomnianego przez wszystkich Serafina, który przez eony tkwił w czeluściach anielskiego lochu. O ile taki ruch zapewnia pole manewru do stworzenia nowej historii, o tyle zapętlenie wydarzeń i pchnięcie akcji na tory quasi-prequelu wydaje się być nielogiczne. Skoro Apokalipsa się dokonała, w Niebie nie został nikt poza eks-komornikiem i zapomnianym aniołem, to w nowym świecie, w nowej linii czasowej stworzonej przez Ezekiela nie powinno być apokaliptycznych zasobów w postaci Serafinów, Cherubinów, Szarańczy wielkości dorosłego człowieka, czy eksperymentu Góry w postaci Dzierzby.
Drugą rzeczą, która rzuca się mocno w oczy i wpływa na odbiór jest język. Ilość przekleństw i obelg, oraz sposób ich użycia, nie tylko przez głównego bohatera momentami zatrważa. W efekcie przysłowiowe „rzucanie mięsem” zamiast ubarwić sytuację, budzi niesmak. Choć nie mam nic przeciwko soczystym wulgaryzmom, sposób ich wplecenia zdecydowanie skojarzył mi się z pijanym wujkiem na weselu chcącym zaimponować młodzieży. Niestety groteskowy styl i nawiązania do internetowej popkultury spełzły na niczym.
Odkładając na bok powyższe zarzuty, trzeba przyznać, że fabuła jest skrojona bardzo dobrze. Pędzący z miejsca na miejsce Ezekiel, sprawia że książka jest dynamiczna, a dotarcie do każdego kolejnego punktu podróży jest zwiastunem kłopotów bądź niemałej awantury, co potęguję ciągłe uczucie napięcia. Plusem są też barwne postacie drugoplanowe, a Reggie – zombiak-dżentelmen zasługuje na szczególne uznanie. Sam Ezekiel to też postać barwna – ironiczny wykolejeniec próbujący uratować świat, wpadający z jednych kłopotów w drugie. Zdecydowanie da się go lubić i z ciekawością śledzić jego poczynania.
Słowem podsumowania: ciekawa i pędząca fabuła oraz dobrze wykreowane postaci spowodowały, że do książki wróciłem i z czystej ciekawości dokończyłem jej czytanie. Wyżej opisany język kilkukrotnie sprawił, że lekko zażenowany musiałem ją odłożyć na półkę. Tak więc w związku z powyższym książki ani nie polecę ani nie odradzę nikomu, jest to pozycja którą samemu trzeba wziąć do ręki i na własnej skórze sprawdzić czy właśnie tego szukamy