Każda nowa książka Michela Houellebecqa wzbudza ekscytację, kontrowersje i medialne dyskusje. Komu pisarz znowu nadepnął na odcisk? Politykom, feministkom, muzułmanom? Skandal jest przecież siłą napędową jego literackiej kariery i tak też jest w tym przypadku, ponieważ w Kilku miesiącach mojego życia Houellebecq odnosi się do burzliwych wydarzeń z roku 2022 i 2023. Tym razem jednak się tłumaczy. Tłumaczy się z udziału w filmie pornograficznym, zrealizowanym przez holenderski kolektyw Kirac. Rozprawia się z oskarżeniami o islamofobię i odnosi do sporu z rektorem Wielkiego Meczetu w Paryżu. I tu nasuwa się pytanie – po co? Czyżby tłumaczył się winny?
Kilka miesięcy z mojego życia to tak naprawdę esej, który nie wiadomo co ma na celu – kolejną prowokację czy próbę naprawy własnego wizerunku? Większość tekstu dotyczy afery „porno Houellebecqa” i jego sporu z reżyserem Stefanem Ruitenbeekiem, którego pisarz nazywa „Karaluchem”. A wszystko jest tak zagmatwane, że aż trudno się w tłumaczeniach Houellebecqa połapać. Zgodził się on bowiem na seks grupowy, w którym uczestniczyć miała jego żona oraz młoda kobieta, nazywana w książce „Maciorą”. Do randki seksualnej doszło i została nagrana przez Karalucha, a następnie wrzucona do sieci bez zgody Houellebecqa, mimo że podpisał on umowę, która na to zezwalała. Oliwy do ognia dolewają rozważania autora o pornografii. Że miał ochotę kręcić filmy pornograficzne z żoną w czysto prywatnych celach, ale ze względów anatomicznych nie jest to łatwe. Najlepszym rozwiązaniem jest więc zaangażowanie osoby trzeciej. Dowiadujemy się, że kolejną obiekcją Houellebecqa jest fakt, że Maciora w łóżku nie była aktywna i za seks z nią to on i jego żona powinni dostać pieniądze.
Kilka miesięcy z mojego życia jest książką, którą można sobie darować. Mimo 110 stron lektura refleksji Houellebecqa nuży, a na końcu pozostawia z poczuciem zażenowania. Takim samym jak po zobaczeniu trailera filmu „Kirac 27”.