Może się mylę, ale od czasu wydania głośnej biografii Kapuściński non-fiction, najsłynniejszy polski reporter popadł w niełaskę. Niby wielu broniło go, a co roku przyznawana jest nagroda jego imienia, ale mimo to Kapuściński jakby przestał być tym, kim dla fantastyki jest chociażby Stanisław Lem. Czyżby wygryzło go nowe pokolenie gwiazd reportażu? A może jego przeszłość nagle stała się czymś kłopotliwym?
Jest szansa, że pamięć o Kapuścińskim odżyje dzięki nagradzanemu filmowi Jeszcze dzień życia. Jego premierze towarzyszy wznowienie słynnego reportażu pod tym samym tytułem. A kontrowersji związanych z książką jest co niemiara. Czy reporter wspierał aktywnie jedną ze stron nie tylko słowem, ale i z karabinem w ręku? Dlaczego wiedząc o zaangażowaniu wojsk kubański w konflikt w Angoli, nie poinformował o tym fakcie polskiego PAP-u? Czy dziennikarzowi wolno zatajać informacje, które z całą pewnością zmieniłyby oblicze wojny? Rolą recenzenta nie jest rozstrzyganie tego typu dylematów, choć czynią one lekturę książki tym bardziej zajmującą.
Jeszcze dzień życia to zapis z pobytu Ryszarda Kapuścińskiego w Angoli w 1975 r., w czasie trwania wojny domowej. Angolczycy po setkach lat życia pod portugalskim butem byli o krok od odzyskania suwerenności; jednocześnie rozgorzała krwawa bitwa o to, która z wiodących organizacji ma przejąć władzę w nowo powstałym państwie. Obserwując bratobójczą walkę, Kapuściński kreśli fascynujący obraz tej dziwnej i groteskowej wojny.
Gdyby jednak odłożyć politykę i kontrowersje na bok, nie sposób nie przyznać, iż Jeszcze dzień życia to przejaw czystego, literackiego geniuszu. Kapuściński posiadał wyjątkowy dar do opisywania ważnych wydarzeń poprzez szczegóły, których inni nie potrafili dostrzec. Jak najlepiej przedstawić proces stopniowego wyludniania się stolicy Angoli? Prezentując powstanie miasta drewnianych skrzyń, w których uciekający Portugalczycy przechowywali swój dobytek. A jak opowiedzieć o absurdalności wojny prowadzonej w sposób całkowicie chaotyczny, gdzie szczęście decyduje o wszystkim? Pokazując przejazd przez zwykłą drogę, najeżoną posterunkami obsadzonymi raz przez jedną, raz przez drugą stronę konfliktu; przywitasz się w niewłaściwy sposób i już po tobie. Jak reporter dowiadywał się, czy wroga armia zbliża się do miasta? Wystarczyło obserwować port i to, jak blisko brzegu ustawione były statki. Takich zapadających w pamięć scen jest tu znacznie więcej, a ja nie zamierzam wam dalej psuć przyjemności z ich samodzielnego odkrywania.
Choć Kapuściński opowiadał się po jednej ze stron, wcale nie odmawiał przeciwnikom ich praw; w jego oczach wszyscy Angolczycy byli ofiarami swej tragicznej historii. Jednocześnie reporter niemal co chwila zdaje się do nas przemawiać: doceńcie to, co macie, doceńcie ludzkie życie. Nie jest to przy tym prosta powiastka antywojenna; sam dziennikarz nigdy nie negował konieczności zbrojnego powstania przeciwko prześladowcom, ale jednocześnie nie przestał kochać ludzi i walczyć o ich prawa do szczęścia.
Warto też wspomnieć o samym wydaniu Jeszcze dzień życia; to zostało wzbogacone o kadry z wymienionego na początku filmu. Miły dodatek, choć to nie dla niego przecież powinniście sięgnąć po dzieło Kapuścińskiego; powinniście to zrobić, bo to jedna z TYCH książek. Krótka, ale mocna i piękna, waląca prawym sierpowym prosto w twarz i nie pozwalająca o sobie zapomnieć.