Polska to kraj, gdzie panuje dziki kapitalizm w najbardziej krwiożerczej formie, a jednocześnie przedsiębiorcy są prześladowani przez państwo i socjalistyczną ideologię. Jak coś takiego jest w ogóle możliwe? Tak po prostu wygląda piękno politycznych sporów: żyjemy w tym samym kraju, widzimy tę samą rzeczywistość, a mimo to możemy dojść do dwóch całkowicie wykluczających się konkluzji. Tezom stawianym przez Jana Sowę w "Inna Rzeczpospolita jest możliwa!" niektórzy z was przyklasną, inni będą mieli ochotę wyrzucić natychmiast tę książkę do kosza.
Autor wpierw krytykuje tęskne spoglądanie w przeszłość, w czasy sarmackie, uważając, iż wzorowanie się na Rzeczpospolitej szlacheckiej nie tylko nie jest możliwe, ale wręcz byłoby to wielce szkodliwe dla większości żyjących współcześnie obywateli. Wielki mit potężnego państwa przesłania fakt, iż było to przede wszystkim społeczeństwo rządzone przez garstkę posiadaczy ziemskich, bezlitośnie wyzyskujących poddane im chłopstwo. Dostaje się też przedstawicielom polskich elit, ślepo zapatrzonych w Zachód i bezmyślnie kopiujących mechanizmy stosowane u bogatszych sąsiadów. Ich wizja rozwoju Polski również ma nie przynieść nam żadnych korzyści. Zdaniem Sowy kompromitacji uległ zarówno model neoliberalny, jak i socjaldemokratyczny. Autor przekonuje, że istnieje alternatywa dla państwowego i prywatnego sposobu zarządzania kapitałem. Sekret nowej, wspaniałej rzeczywistości ma tkwić w przesunięciu środków produkcji w ręce społeczeństwa.
Ciekawie prezentuje się rozdział poświęcony pierwszej Solidarności i strajkom Sierpnia '80. Według Sowy wydarzenia te w swej istocie były kwintesencją idei komunistycznej, o prawdziwy komunizm zresztą Solidarność miała właśnie walczyć. Takie wnioski nasuwają się po analizie postulatów sierpniowych jak i programu przyjętego przez związek zawodowy. Dopiero po latach pojawiła sie wizja strajków stoczniowych jako antysystemowych i głęboko zakorzenionych w religijnym porządku. Czy oznacza to jednak, że Solidarność była przeciwko demokracji i wolności?
Tak, ale tylko jeśli te słowa utożsamimy z antykomunizmem. Tu pojawia się kolejna promowana przez Sowę koncepcja: twierdzenie, iż ustrój komunistyczny nigdy nie działał na terenie Polski, Rosji, czy też na obszarze wpływów Związku Radzieckiego. Zamiast tego mieliśmy do czynienia z dziwaczną odmianą kapitalizmu, gdzie właściciela prywatnego zastąpił właściciel państwowy, od tego pierwszego różniący się głównie tym, że skoncentrowany na radach planistów, gorzej zarządzał swoją własnością.
Niestety, ale właśnie najważniejsza część książki – wyjaśniająca dokładnie idee społecznego zarządzania - jest też przy okazji jej najsłabszym elementem. Dobrze, przyznaję, Sowa już wcześniej zaznacza, iż żadnych gotowych recept na przełom nie zamierza podawać. Mimo to temat zarządzania przez obywateli dobrem wspólnym został potraktowany wyjątkowo skrótowo i po macoszemu. Garść banalnych przykładów i opowieści o drukarkach 3D i wolnym oprogramowaniu raczej nie przekonana nikogo do postulatów głoszonych przez pana Sowę. Na papierze może i to wszystko wygląda ładnie i szlachetnie, ale to chyba po prostu za mało. Działania autora trochę przypominają zabiegi neoliberałów, którzy również lubią wyciągać z systemu danego państwa jeden podobający im się fragment, bez patrzenia na to, że pozostałe części układanki już niekoniecznie mogłyby pasować do ich wizji świata. Dlaczego sieć obywatelskich spółdzielni, komun, czy jak je tam nazwać, miałaby zdać egzamin i okiełznać skomplikowaną strukturę współczesnej rzeczywistości? Tezy o naturalnej trosce i odpowiedzialności za dobro wspólne niebezpiecznie przypomina argumenty typu "chcącemu nie dzieje się krzywda", czy "rynek najlepiej sam reguluje wszystkie nieścisłości", a już zwłaszcza "prywatny przedsiębiorca będzie musiał zachowywać się racjonalnie, inaczej zbankrutuje".
Czy Jan Sowa ma szansę wywołać gorącą dyskusję, a jego pomysły zostaną rozwinięte przez innych intelektualistów? Śmiem twierdzić, że nie. Co prawda w lewicowej prasie pojawiło się po premierze "Innej Rzeczpospolitej" kilka artykułów na ten temat, ale to by było chyba na tyle. Przeczytać mimo to warto, bo zawsze dobrze wiedzieć, co tam na salonach piszczy. "Inna Rzeczpospolita" to wciąż przyzwoity esej polityczny, ale jednak w moim osobistym przekonaniu niezbyt inspirujący. Ale może ja się nie znam i wśród osób na poziomie debata toczy się w najlepsze?
Michał Smyk