To moje kolejne spotkanie z autorem, kolejna książka, która przypadła mi do gustu, choć zabierałam się do niej, jak pies do jeża. Gdy nastał jednak dzień lektury, pochłonęła mnie bez reszty. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że zwłoka była niepotrzebna.
Donlea lubi tworzyć skomplikowane historie, które wprowadzają czytelnika w wir wydarzeń. Niepozorne na pierwszy rzut oka historie przeradzają się później w mocno pogmatwane liczne wątki, które trzymają w niepewności niemal do ostatniej strony. Tak było i tym razem.
W dzielnicy luksusowych domów, na które stać tylko nielicznych, dochodzi do brutalnego morderstwa o podłożu BDSM. Kilka miesięcy później wydarzy się tragedia z 11 września 2001 roku, w której zginą tysiące ludzi. Czy coś łączy oba te wydarzenia? Kto jest odpowiedzialny za śmierć poczytnego pisarza? Jak sprawa może wpłynąć na życie byłego już detektywa oraz ambitnej dziennikarki z upiorną przeszłością?
To była naprawdę dobra historia, której liczne wątki zgrabnie połączyły się w intrygującą całość oraz nieco zaskakujące rozwiązanie. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że pewna część książki jest zwyczajnie "przegadana", odsuwa w czasie wiszące w powietrzu wydarzenia i emocje oraz tworzy luki w fabule, które były w ogóle niepotrzebne. Bo ile razy można czytać o zamiłowaniu do rumu czy o utraconej przeszłości z powodu toksycznego rodzica? Gdyby nie te powtarzające się informacje, ocena byłaby zdecydowanie wyższa, bo to naprawdę dobra i udana historia.