Na stół prosektoryjny Jeremiego Organka trafia ciało młodej kobiety. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, w końcu dzień jak co dzień w życiu patologa, gdyby nie to, że zwłoki nie posiadają żadnego identyfikatora, a do tego po chwili znikają.
Czyżby Jeremi Organek oszalał? A może naprawdę zgubił zwłoki?
Świadkiem, że lekarz medycyny sądowej nie postradał jednak zmysłów, jest rudowłosa Linda Miller – wścibska i pyskata blogerka, która trupa widziała na własne oczy, zanim zdążył się „ulotnić”. Jako dowód pozostał również tajemniczy klucz, wyciągnięty przez Jeremiego z przełyku martwej kobiety. Czyż nie brzmi to jak początek świetnej komedii kryminalnej?
Gdzie są moje zwłoki? Małgorzaty Starosty to książka niezwykła z kilku powodów. Po pierwsze powstawała w odcinkach, upublicznianych na facebookowym profilu autorki. Do tego we współudziale czytelników, którzy mieli okazję wpłynąć na fabułę czy bohaterów. Po drugie pisarka dokonała zabiegu dość niebezpiecznego, wplatając do komedii kryminalnej wątek niemieckiej instytucji Lebensborn i germanizacji polskich dzieci podczas II wojny światowej. Połączenie tak ciężkiego tematu z literaturą rozrywkową jest zawsze ryzykowne, ale Małgorzacie Staroście się udało.
Gdzie są moje zwłoki? to lektura niebanalna, wypełniona po brzegi czarnym humorem i trzymająca w napięciu do końca. Mocno nakreśleni są bohaterowie – niespotykanie cierpliwy Jeremi Organek, wyglądający niczym George Clooney i ekstrawertyczna Linda z burzą rudych loków. Z tą dwójką chciałoby się szukać jeszcze wielu, zaginionych zwłok.