Od Łukasza Orbitowskiego możemy nauczyć się jednej, ważnej rzeczy: nie warto się spinać. Sam autor przyznał, że im bardziej starał się zgarnąć nagrodę im. Janusza Zajdla, tym gorzej mu to szło. Aż wreszcie dał sobie spokój i przestał się przejmować. Efekt? W tym roku twórcy Innej duszy wreszcie udało się sięgnąć po Zajdla za najlepsze opowiadanie (napisane wspólnie z Michałem Cetnarowskim).
Exodus z fantastyką nie ma nic wspólnego. Już w Szczęśliwej ziemi Orbitowski powoli odchodził od fantastycznych elementów, by całkowicie z nich zrezygnować we wspomnianej Innej duszy. Zresztą pisarz często wspominał o instrumentalnym traktowaniu sztafażu urban fantasy. Teraz, gdy literacko dojrzał, nie potrzebuje już efekciarskich gadżetów do opowiedzenia przejmującej opowieści.
Czy Exodus można uznać za potwierdzenie tej tezy?
Jan od lat wiedzie życie zwykłego korposzczura. Ma żonę, syna, kochankę i nadopiekuńczą matkę. Jego dni wypełnione są strachem, poczuciem winy i pretensjami. Gdy jednak spada na niego wielkie nieszczęście, postanawia zbiec z Warszawy i ruszyć w podróż po Europie. Pierwszym przystankiem jest Berlin, z którego mężczyzna szybko trafi jako wolontariusz do ulokowanego na Słowenii obozu dla uchodźców. To jednak dopiero początek jego podróży, w czasie której będzie się starał znaleźć swoje miejsce na Ziemi.
Exodus wcale nie jest powieścią drogi. Podróż nie jest tu wartością samą w sobie. Znacznie ważniejszy jest fakt, iż główny protagonista zostaje postawiony w ekstremalnej dla siebie sytuacji: ląduje w obcym kraju bez pieniędzy, dokumentów i znajomości języka. Szybko też okazuje się, jak mężczyzna niewiele wie o życiu. Sam Orbitowski w wywiadach określał bohatera swojej powieści jako „pierdołę”. Co ciekawe, siła tej książki tkwi właśnie w tym, jak wielu z nas będzie mogło przejrzeć się w czynach Jana i odnaleźć w nich własną nieporadność. Lektura Exodusu zmusza do zastanowienia się, jak skończyłaby się dla nas konieczność opuszczenia bezpiecznej bańki, w której żyjemy. Czy naprawdę jesteśmy odpowiedzialnymi, myślącymi racjonalnie osobami, które potrafią w każdej sytuacji zachować się przyzwoicie?
Nie bez znaczenia jest fakt, iż Jana wychowywała tylko matka. I to właśnie skutki braku ojcowskiego autorytetu można uznać za drugi ważny wątek powieści. Orbitowski zdaje się być zwolennikiem tezy, wedle której kochająca, ale i surowa postać ojca jest kluczowa dla poznania przez syna takich słów jak „odpowiedzialność” czy „honor”. Pisarz powraca przy tym do tematu, który był widoczny chociażby w jego tegorocznym opowiadaniu Tygrys – powtarzania błędów rodziców.
Co w Exodusie się nie udało? Orbitowski czasami zbyt mocno przejaskrawia złe cechy Jana, czyniąc z niego postać karykaturalną. Są fragmenty, kiedy kibicujemy bohaterowi, współczujemy mu, innym razem wściekamy się na fatalne, niedojrzałe decyzje, jakie podejmuje. Jednak przez kilkadziesiąt stron protagonista zaczyna przypominać bohatera Stu dni bez słońca Wita Szostaka – postaci całkowicie oderwanej od rzeczywistości, która potrafi przeinaczyć na własną korzyść każde słowo. Fragmenty te burzą klimat powieści, a czytelnik zamiast przeglądać się w Janie jak w lustrze, zaczyna się od niego dystansować, a Exodus dryfuje niebezpiecznie w stronę gorzkiej komedii.
To nie jest najlepsza powieść Łukasza Orbitowskiego. Ten tytuł wciąż należy do genialnej Innej duszy. Nie zmienia to faktu, że autor dostarczył nam kolejną przemyślaną i dobrze napisaną książkę, która miejscami bawi, częściej wzrusza i przygnębia, za to z całą pewnością skłania do refleksji. Mocne 4/6.