To nie jest kraj dla biednych ludzi. Czy właśnie takie przesłanie pozostaje w czytelnikach po lekturze Elegii dla bidoków? Na księgarniane półki trafiły kolejne dostawy amerykańskiego bestsellera, którego netflixowa ekranizacja ma przynieść aktorkom worek nagród, a producentom ciężarówkę zielonych banknotów. To dobry czas, by kolejny raz przyjrzeć się z bliska tej głośnej książce i zadać sobie pytanie – o co tyle krzyku?
Kiedy w 2016 roku Donald Trump wygrywał wyścig do Białego Domu, telewizyjne "gadające głowy" nie milkły ani na sekundę. To nie miało prawa się zdarzyć. Suweren, ku zdziwieniu ekspertów, zamiast ukoronować karierę kandydatki demokratycznego establishmentu, wskazał na niepoprawnego politycznie clowna ze skłonnością do narcyzmu. Nie dziwota, że szukając odpowiedzi na pytanie, co poszło nie tak, skupiono się na Battleground states – kluczowych dla wyniku stanach, w tym przypadku z tzw. Pasa Rdzy. I właśnie wtedy zwrócono uwagę na mający premierę kilka miesięcy wcześniej debiut J.D.Vance'a, w którym wywodzący się z Ohio autor wspomina ciężkie losy białej klasy, no właśnie, już nie średniej, a biednej.
Skąd bierze się zatem sukces i pozytywna recepcja książki Elegia dla bidoków? Temat powrotu do rodzinnych stron i refleksji na temat swojego pochodzenia, czy nawet sytuacji społecznej swoich pobratymców, nie jest, delikatnie mówiąc, szczególnie oryginalny. Francuski socjolog Didier Eribon w znakomitym eseju Powrót do Reims ujawnia swoje proletariackie, robotnicze pochodzenie i szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego jego sympatyzująca z lewicą rodzina oddaje dziś głosy na prawicową Marie Le Pen. Jego śladami w formie powieści idzie Edouard Louis (Koniec z Eddiem), opowiadając o młodzieńcu, próbującym wyrwać się z heteronormatywnej, proletariackiej społeczności małego miasteczka. W zimnej Skandynawii Karl Ove Knausgard rozliczał się ze swoją przeszłością, opisując chorobę alkoholową ojca i to, jak wpłynęła ona na dorastanie dzieci. Także po drugiej stronie oceanu powrót do rodzinnego miasta-bankruta sprawił, że dziennikarz Charlie Le Duff popełnił znakomity reportaż Detroit. Wiwisekcja ameryki, a następnie Sh*tshow!. Obie pozycje opowiadające już nie o amerykańskim śnie, a raczej koszmarze, upadku wielkich zakładów, zubożeniu mieszkańców, wzroście przestępczości. J.D Vance zabiera się za ten temat z innej strony. Elegia to nie kronika upadku, a paradoksalnie awansu społecznego.
"To właśnie prawdziwa historia mojego życia, a także powód, dla którego napisałem tę książkę. Chcę, żeby inni dowiedzieli się, jakie to uczucie, kiedy człowiek już prawie jest gotów sam siebie skreślić i co może go do tego skłonić. Chcę, żeby pojęli to, co dzieje się w życiach ludzi biednych, i psychologiczne konsekwencje ubóstwa materialnego oraz duchowego dla ich dzieci. Chcę, żeby ludzie zrozumieli amerykański sen- taki, jakiego doświadczyłem ja i moja rodzina. Chcę, żeby pojęli, co naprawdę oznacza awans społeczny. Chcę też, żeby uświadomili sobie to, czego sam nauczyłem się się dopiero niedawno: że nawet ci z nas, którym poszczęściło się żyć w amerykańskim śnie, wciąż są ścigani przez upiory życia, które za sobą pozostawiali"
Nie sposób przejść obojętnie obok książki, która sprzedała się w ponad 2 milionach egzemplarzy i rozbudziła gorące dyskusje na temat sytuacji społeczno-politycznej w Stanach Zjednoczonych. Niestety ich główną przyczyną był moim zdaniem niesłychany i z pewnością niezamierzony timing autora, którego na szczyty wyniosło wyborcze tsunami. Vance napisał prostą opowieść o swojej rodzinie i własnej drodze do sukcesu, jakim według niego było zdobycie wyższego wykształcenia i dobrego zawodu. Płytkie zdiagnozowanie problemu już na pierwszych stronach książki, brak finezji, polotu i głębi, których mógłby się uczyć od kolegów z Francji czynią Elegię dla bidoków dość niespodziewanym "arcydziełem". Czytelnik wychodzi z tej lektury z wiedzą na temat tego, że w Ameryce są biedni ludzie, pijący, ćpający, szukający wiecznie pracy, " białe wózkary, królowe socjalu", ale skąd się tam wzięli, i co zrobić, by wyrwali się z tej biedy – to już tematy na inną książkę. Być może sukces tego tytułu wynika z tego, że Vance niesie nadzieję innym bidokom, opowiadając o swej drodze na szczyt. Mimo skupienia się na tej biedniejszej klasie społecznej, Ameryka znów wychodzi zwycięsko, a amerykański sen jest nadal możliwy. Bidok osiąga sukces, a opowiadając o nim czytelnikom zdobywa światową sławę.
Sięgnijcie zatem za Elegię dla bidoków, jeśli szukacie nadziei, a wracajcie do LeDuffa, by odkryć prawdziwy kraj "zza drugiej strony torów".