Książką Lydii Millet opowiada o tym, że katastrofa klimatyczna jest czymś, czego doświadczamy obecnie, jednocześnie nie zdając sobie sprawy z zagrożenia, jakie ten fakt niesie. Jest też opowieścią o różnicy pokoleń, braku zrozumienia, z drugiej strony o przywiązaniu i wytrwałości. Naszpikowana alegoriami i metaforami dotyka ważnych tematów, ale ostatecznie rozczarowuje.
Ewangelia dzieciństwa opowiada o wakacjach dwanaściorga dzieci i ich rodziców. Rodziny wynajęły ogromną rezydencję, dzieci spędzają czas na typowo dziecięcych aktywnościach, jednocześnie nie przyznając się do swoich rodziców, a ci oddają się uciechom ciała w każdym tego słowa znaczeniu, nie do końca przejmując się obecnością dzieci w domu. Pewnego dnia rozpętuje się straszna burza, która sprawia, że dom zostaje częściowo uszkodzony i zalany, a najemcy rezydencji stają przed decyzją, czy ją opuścić, czy zostać i przeczekać najgorsze.
Całość opowiadana jest z perspektywy Eve. Nie wiemy dokładnie, ile ma lat, ale na pewno mniej niż siedemnaście, bowiem tyle ma najstarsza dziewczyna w grupie dzieci, Alycia. Eve jest uważną, inteligentną i sarkastyczną obserwatorką. To od niej dowiadujemy się, jak i o czym rozmawiają ze sobą dzieciaki, jak zareagowały na burzę i jej skutki, oraz jak oceniają zachowanie swoich rodziców. Ten aspekt książki należy do jednego z najciekawszych. Dzieci są swoimi rodzicami totalnie rozczarowane, nie szanują ich, nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. Rodzice to jedna, wielka i irytująca masa, która kręci się dzieciom pod nogami i zawraca głowę. To dzieci są tymi rozważniejszymi, dojrzalszymi, bardziej świadomymi i odpowiedzialnymi.
Ta książka jest o rozczarowaniu. Mamy tu i zachowanie rodziców, które pozostawia wiele do życzenia, ale też nieświadomość zmieniającego się klimatu i coraz częściej występujących gwałtownych zmian w pogodzie. Jest i rozczarowanie, wynikające z faktu, jak ludzie reagują na skutki takich klęsk i że niektórzy we wszystkim upatrują jedynie partykularnego benefitu.
O ile tematy poruszane w Ewangelii dzieciństwa są trudne i ważne, to sposób ich opisania sprawia, że tracą na wartości. Wszystko przedstawione jest pobieżnie, bez większego zagłębiania się w którykolwiek z tematów. Nawet alegorie i metafory, o których wspomina wydawca, nie wybrzmiewają tak mocno, jak by mogły, bo czyta się o nich jakby mimochodem, jak o wszystkim innym. Poza tym, część wątków jest urwana w dziwnym miejscu i niedokończona, zupełnie nie wiedzieć czemu. Pojawia się też tajemnicza kobieta deus ex machina, co jest nie tylko kolejnym niedokończonym wątkiem, ale też dość kuriozalnym rozwiązaniem fabularnym.
Najnowsza powieść Lydii Millet to pozycja, którą czyta się szybko (być może nawet za szybko) i która jest przykładem na niewykorzystany potencjał.